Podróż
młodego inkwizytora, jego sługi, skryby i dwóch młodych dam trwa nadal. Luca
wciąż dostaje nowe zadania od mistrza. Badanie nadciągającego końca świata oraz
przyglądanie się sygnałom jest naprawdę niebezpiecznie, zwłaszcza wtedy, gdy
oznaki apokalipsy widać najmocniej i w dodatku można je poczuć na własnej
skórze. Do niewielkiego miasteczka na wybrzeżu Włoch wkracza dziecięca
krucjata. Zaraz po ich przybyciu świat drży w posadach, a nad miasteczkiem
formuje się wielka fala strachu.
Pierwszą część Zakonu Ciemności wspominam miło, aczkolwiek pamiętam o pewnych rzeczach, które zdecydowały o ocenie Odmieńca. Byłam ciekawa, jak Philippa Gregory po raz drugi poradzi sobie z młodzieżowym fantasy. Gdzieś tam w zakątkach duszy miałam nadzieję, że Krucjata wypadnie lepiej od pierwszego tomu – w końcu Philippa Gregory postanowiła osadzić akcję w moich ulubionych czasach i tym już na starcie zarobiła u mnie pierwsze punkty. Ale jak było naprawdę?
Pierwszą część Zakonu Ciemności wspominam miło, aczkolwiek pamiętam o pewnych rzeczach, które zdecydowały o ocenie Odmieńca. Byłam ciekawa, jak Philippa Gregory po raz drugi poradzi sobie z młodzieżowym fantasy. Gdzieś tam w zakątkach duszy miałam nadzieję, że Krucjata wypadnie lepiej od pierwszego tomu – w końcu Philippa Gregory postanowiła osadzić akcję w moich ulubionych czasach i tym już na starcie zarobiła u mnie pierwsze punkty. Ale jak było naprawdę?
„Ludzie boją się tego, czego nie
rozumieją.”
Szczerze powiedziawszy początek obiecywał całkiem sporo. Zaczęło się przyjemnie, ciekawie, wciągająco… Ale im dalej w las tym ciemniej. Zawsze powtarzam, że lubię ten stan, kiedy ponownie wkraczam do jakiegoś świata i znam bohaterów, ich charaktery, miejsce akcji… Po prostu czuję się jak w domu – swobodnie i pewnie. Niestety w przypadku Krucjaty tak nie było. Po przybyciu Luki, Izoldy, Iszrak, Freize’a i Piotra do Piccolo miałam wrażenie, że pani Gregory wszystko to wymyślała na siłę. Ta cała dziecięca krucjata była dla mnie mało realna. W ogóle w całej powieści zabrakło mi jakiegoś płomyczka życia; wszystko dookoła było trochę sztuczne, naciągane, bez żadnych kolorów i sensu. Autorka zrobiła mnóstwo zamieszania wokół rzeczy, które później i tak nie odegrały żadnej roli w całokształcie, a jeśli już faktycznie na coś podziałały, to w znikomym stopniu. Sztuczny tłum w książce to coś, co często można spotkać w młodzieżowych powieściach i tak właśnie było w Krucjacie. Często myślałam, że ciekawie wygląda sytuacja bohaterów, ale natychmiast autorka naciskała na ikonkę z koszem na śmieci i wyrzucała to, co mogłoby stworzyć naprawdę interesującą fabułę. Po co? Żeby tylko skupić się na głównych bohaterach, ich filozofowaniu, podejmowaniu decyzji i wymyślaniu im kolejnych zadań.
Ponadto pani Gregory chyba nie lubi punktów kulminacyjny pełnych akcji. Całą akcję przeniosła na początek Krucjaty i do środka powieści. Działo się wtedy dużo różnych rzeczy, które faktycznie mnie wciągnęły, ale co z tego wynikło? Nic, ponieważ – tak jak wspomniałam wcześniej – autorka kliknęła na swoją ulubioną ikonkę i cała akcja poszła na marne. Dramatyczne przeżycia bohaterów z chwil zagrożenia życia nie zostawiły żadnego śladu w całej ich późniejszej historii. Takie przedwczesne wyczerpanie wszystkich zasobów akcji sprawiło, że kolejne rozdziały (aż do samego końca) nie obfitowały w nic, co mogłoby przyciągnąć uwagę i wzbudzić zainteresowanie. Pewnie wyobrażacie sobie punkt kulminacyjny. W mojej głowie wygląda jak puste, oblane słońcem miasteczko na Dzikim Zachodzie, po którego ulicach przetacza się zbita w kulę sucha trawa.
Aby dolać oliwy do ognia wspomnę co nie co o bohaterach i ich sercowych rozterkach, które są zapowiedziane w opisie. W trzech słowach: pomieszanie z poplątaniem! O ile w Odmieńcu byłam pewna kto komu wpadł w oko, tak w Krucjacie pogubiłam się między dziewczętami oraz chłopcami i niejednokrotnie zastanawiałam się, co to w ogóle ma być. Autorka sama komplikuje sobie sprawę. Wszystko było w porządku, dopóki nie skończył się Odmieniec. Tutaj sercowe sprawy nagle zaczynają gonić w najróżniejsze strony. Izolda zachowywała się jak prawdziwa hipokrytka z zadartym do góry nosem, Luca nic nie zyskał ani nie stracił w moich oczach, Freize na szczęście pozostał tym samym Freize’em z Odmieńca, ale już Iszrak bardzo mnie zawiodła. Ceniłam ją za inteligencję, charakterek i upór, lecz w Krucjacie to ona odgrywała największą rolę w miłosnych potyczkach. Denerwowało mnie to, że wściubiała nos w nie swoje sprawy. Tamta Iszrak nie zachowywała się w ten sposób.
Same zadania młodego inkwizytora również nie mają żadnego sensu. Moim zdaniem były one niedokończone, wymyślane na poczekaniu, a wzięte razem nie mają żadnego powiązania między sobą (oprócz nakreślonego celu, czyli zbadania końca świata). W dodatku pani Gregory nie dostarcza żadnych nowszych, świeższych informacji o życiu w średniowieczu. Skoro głównie skupia się na powieściach historycznych, oczekiwałam, że tło historyczne wypadnie o wiele lepiej. Tymczasem nic szczególnego się nie dowiedziałam – same podstawowe informacje.
Ostatnim minusem Krucjaty będzie wyżej napomknięty brak jakichkolwiek emocji i życia w bohaterach. Wydawali się oni tacy papierowi, zupełnie bez „tego czegoś”, autorka w ogóle nie pomyślała, aby wykreować mocniej ich charaktery… Szkoda. Pomysł na książkę jest ciekawy, ale realizacja niestety wypadła bardzo kiepsko.
Szczerze powiedziawszy początek obiecywał całkiem sporo. Zaczęło się przyjemnie, ciekawie, wciągająco… Ale im dalej w las tym ciemniej. Zawsze powtarzam, że lubię ten stan, kiedy ponownie wkraczam do jakiegoś świata i znam bohaterów, ich charaktery, miejsce akcji… Po prostu czuję się jak w domu – swobodnie i pewnie. Niestety w przypadku Krucjaty tak nie było. Po przybyciu Luki, Izoldy, Iszrak, Freize’a i Piotra do Piccolo miałam wrażenie, że pani Gregory wszystko to wymyślała na siłę. Ta cała dziecięca krucjata była dla mnie mało realna. W ogóle w całej powieści zabrakło mi jakiegoś płomyczka życia; wszystko dookoła było trochę sztuczne, naciągane, bez żadnych kolorów i sensu. Autorka zrobiła mnóstwo zamieszania wokół rzeczy, które później i tak nie odegrały żadnej roli w całokształcie, a jeśli już faktycznie na coś podziałały, to w znikomym stopniu. Sztuczny tłum w książce to coś, co często można spotkać w młodzieżowych powieściach i tak właśnie było w Krucjacie. Często myślałam, że ciekawie wygląda sytuacja bohaterów, ale natychmiast autorka naciskała na ikonkę z koszem na śmieci i wyrzucała to, co mogłoby stworzyć naprawdę interesującą fabułę. Po co? Żeby tylko skupić się na głównych bohaterach, ich filozofowaniu, podejmowaniu decyzji i wymyślaniu im kolejnych zadań.
Ponadto pani Gregory chyba nie lubi punktów kulminacyjny pełnych akcji. Całą akcję przeniosła na początek Krucjaty i do środka powieści. Działo się wtedy dużo różnych rzeczy, które faktycznie mnie wciągnęły, ale co z tego wynikło? Nic, ponieważ – tak jak wspomniałam wcześniej – autorka kliknęła na swoją ulubioną ikonkę i cała akcja poszła na marne. Dramatyczne przeżycia bohaterów z chwil zagrożenia życia nie zostawiły żadnego śladu w całej ich późniejszej historii. Takie przedwczesne wyczerpanie wszystkich zasobów akcji sprawiło, że kolejne rozdziały (aż do samego końca) nie obfitowały w nic, co mogłoby przyciągnąć uwagę i wzbudzić zainteresowanie. Pewnie wyobrażacie sobie punkt kulminacyjny. W mojej głowie wygląda jak puste, oblane słońcem miasteczko na Dzikim Zachodzie, po którego ulicach przetacza się zbita w kulę sucha trawa.
Aby dolać oliwy do ognia wspomnę co nie co o bohaterach i ich sercowych rozterkach, które są zapowiedziane w opisie. W trzech słowach: pomieszanie z poplątaniem! O ile w Odmieńcu byłam pewna kto komu wpadł w oko, tak w Krucjacie pogubiłam się między dziewczętami oraz chłopcami i niejednokrotnie zastanawiałam się, co to w ogóle ma być. Autorka sama komplikuje sobie sprawę. Wszystko było w porządku, dopóki nie skończył się Odmieniec. Tutaj sercowe sprawy nagle zaczynają gonić w najróżniejsze strony. Izolda zachowywała się jak prawdziwa hipokrytka z zadartym do góry nosem, Luca nic nie zyskał ani nie stracił w moich oczach, Freize na szczęście pozostał tym samym Freize’em z Odmieńca, ale już Iszrak bardzo mnie zawiodła. Ceniłam ją za inteligencję, charakterek i upór, lecz w Krucjacie to ona odgrywała największą rolę w miłosnych potyczkach. Denerwowało mnie to, że wściubiała nos w nie swoje sprawy. Tamta Iszrak nie zachowywała się w ten sposób.
Same zadania młodego inkwizytora również nie mają żadnego sensu. Moim zdaniem były one niedokończone, wymyślane na poczekaniu, a wzięte razem nie mają żadnego powiązania między sobą (oprócz nakreślonego celu, czyli zbadania końca świata). W dodatku pani Gregory nie dostarcza żadnych nowszych, świeższych informacji o życiu w średniowieczu. Skoro głównie skupia się na powieściach historycznych, oczekiwałam, że tło historyczne wypadnie o wiele lepiej. Tymczasem nic szczególnego się nie dowiedziałam – same podstawowe informacje.
Ostatnim minusem Krucjaty będzie wyżej napomknięty brak jakichkolwiek emocji i życia w bohaterach. Wydawali się oni tacy papierowi, zupełnie bez „tego czegoś”, autorka w ogóle nie pomyślała, aby wykreować mocniej ich charaktery… Szkoda. Pomysł na książkę jest ciekawy, ale realizacja niestety wypadła bardzo kiepsko.
„Nigdy nie mówimy ludziom, że ich kochamy,
bo głupio nam się wydaje, że będą z nami na zawsze. Wszyscy zachowujemy się,
jakbyśmy mieli żyć wiecznie, a powinniśmy zachowywać się, jakbyśmy mieli umrzeć
nazajutrz. Powinniśmy mówić sobie najpiękniejsze rzeczy.”
Nie mogę być taka surowa. Krucjata ma plusy, ale niestety nie zdecydują one o ocenie drugiej części, ponieważ w porównaniu do Odmieńca i tak wypadła gorzej. Przede wszystkim autorka pisze całkiem przyjemnie jak na język młodzieżowy. Często jednak (zwłaszcza w „głębokich” przemówieniach Johanna, przywódcy dziecięcej krucjaty) w długich dialogach niepotrzebnie używała powtórzeń, chcąc nadać wypowiedzi wyniosłego tonu. Zwykle wtedy traciłam wątek i gubiłam się w treści. Ponad to autorka nie używa zbyt kwiecistego języka. Stawia raczej na proste, łatwe w odbiorze zdania. Nie zmienia to faktu, że Krucjatę czyta się bardzo szybko. Pod tym względem Philippa Gregory spisała się całkiem dobrze.
Byłabym straszną zołzą, gdybym nie pochwaliła wydawnictwa za piękną okładkę. Trzeba przyznać, że przyłożyło dużą wagę do estetyki, i mnie może umknąć to uwadze! Polskie okładki Zakonu Ciemności są wyjątkowo piękne. Oddają klimat powieści.
Nie mogę być taka surowa. Krucjata ma plusy, ale niestety nie zdecydują one o ocenie drugiej części, ponieważ w porównaniu do Odmieńca i tak wypadła gorzej. Przede wszystkim autorka pisze całkiem przyjemnie jak na język młodzieżowy. Często jednak (zwłaszcza w „głębokich” przemówieniach Johanna, przywódcy dziecięcej krucjaty) w długich dialogach niepotrzebnie używała powtórzeń, chcąc nadać wypowiedzi wyniosłego tonu. Zwykle wtedy traciłam wątek i gubiłam się w treści. Ponad to autorka nie używa zbyt kwiecistego języka. Stawia raczej na proste, łatwe w odbiorze zdania. Nie zmienia to faktu, że Krucjatę czyta się bardzo szybko. Pod tym względem Philippa Gregory spisała się całkiem dobrze.
Byłabym straszną zołzą, gdybym nie pochwaliła wydawnictwa za piękną okładkę. Trzeba przyznać, że przyłożyło dużą wagę do estetyki, i mnie może umknąć to uwadze! Polskie okładki Zakonu Ciemności są wyjątkowo piękne. Oddają klimat powieści.
„To cienie na ścianie. Jak gdyby dziecko
bawiło się, tworząc je za pomocą świecy. Prawdziwy świat to świeca, nie cień.
Ale dziecko patrzy tylko na cień.”
Podsumowując to i owo: moim zdaniem było gorzej. Jak dla mnie Odmieniec był lepszy niż Krucjata, ale nie mogę tracić nadziei na to, że trzecia część zaprezentuje się lepiej. Nie jest źle, lecz nic nie stoi pani Gregory na przeszkodzie, aby było lepiej. Póki co zarówno Odmieńca jak i Krucjatę mogę polecić młodszym czytelnikom w przedziale wiekowym 12-15 lat. Dla czytelnika, który w swoim książkowym dorobku ma więcej, trochę lepszych pozycji, Zakon Ciemności może wypaść bardzo słabo.
Podsumowując to i owo: moim zdaniem było gorzej. Jak dla mnie Odmieniec był lepszy niż Krucjata, ale nie mogę tracić nadziei na to, że trzecia część zaprezentuje się lepiej. Nie jest źle, lecz nic nie stoi pani Gregory na przeszkodzie, aby było lepiej. Póki co zarówno Odmieńca jak i Krucjatę mogę polecić młodszym czytelnikom w przedziale wiekowym 12-15 lat. Dla czytelnika, który w swoim książkowym dorobku ma więcej, trochę lepszych pozycji, Zakon Ciemności może wypaść bardzo słabo.
Layla, 16 lat
Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz