I miejsce zajęła praca Patrycji Breli, którą całą poniżej publikujemy. Zachęcamy do lektury!
II miejsce przyznajemy Monice Maciaszkiewicz za pomysł, że Mariolka została nominowana do tytułu „Uczeń Roku” za zorganizowanie największego festynu sportowego, na który zjechało się pół kraju.
III miejsce dla Kasi Wetuli, która wymyśliła, że Mariolka ten zaszczytny tytuł otrzymała za obalenie szkolnej dyktatury :)
Dziewczynom gratulujemy i prosimy o kontakt w sprawie odbioru nagród!
A oto nagrodzona praca:
Przetarłam oczy ze zdziwienia patrząc na kartkę
z tegorocznymi nominacjami na „Ucznia Roku”. Było na niej moje nazwisko. Hmm…
Jakaś bardzo niekompetentna osoba musiała drukować tę listę i omyłkowo wpisała
tam właśnie mnie. Przewertowałam w myślach wszystkich uczniów naszej szkoły,
ale za nic nie mogłam znaleźć nikogo, kto by miał chociaż trochę podobne
nazwisko do mojego. Musiałam o kimś zapomnieć.
Przygryzłam wargę. Zawsze to robiłam, gdy
intensywnie się nad czymś zastanawiałam. Myślałam i myślałam, ale nie miałam
pojęcia dlaczego się tam znalazłam. Za mną zaczął tworzyć się tłum,
zorientowałam się, że inni też chcą zobaczyć tegoroczne nominacje. Usunęłam się
im z drogi i poszłam prosto do gabinetu dyrektora.
„Znów się spotykamy” pomyślałam, gdy ujrzałam
znajomą twarz pana Malinowskiego. Tylko, że tym razem, wyjątkowo nic nie
zmalowałam. Było to dla mnie nowe.
- Dzień dobry – przywitałam się.
- Witam, Marianno, chyba
dzisiaj nie miałaś do mnie przychodzić. W sensie, nie dostałem powiadomienia o…
- Tak, wiem – ups… Chyba nie powinnam przerywać dyrektorowi, ale moja
sprawa była ważniejsza. Przecież w tej chwili jeden z kujonów mógł wylewać łzy
w łazience za brak nominacji, bo pomylili go ze mną. Ależ się ucieszy, gdy
zobaczy, że jednak może zostać „Uczniem Roku”.
Dyrektor zmarszczył
brwi.
- Więc po co…
- Zostałam omyłkowo wpisana na listę nominacji. Nie powinnam tam być.
Nie mam najlepszych ocen, stuprocentowej frekwencji, a jestem pewna, że uczniami
roku, nie zostają osoby notorycznie lądujące na dywaniku u dyrektora – wyrzuciłam
z siebie, znów przerywając panu Malinowskiemu. To chyba jakieś przyzwyczajenie.
- Nie, to nie było omyłkowe. A za co to już sama się domyśl – po
chwili dodał. – Teraz przepraszam. Jestem zajęty – i wygonił mnie z gabinetu.
* * *
Szczyt
wszystkiego! Nie omyłkowo? Dobre sobie. Wracałam do domu pełna złości.
Właściwie nie wiedziałam dlaczego. Może dlatego, że na to nie zasługuję? Że nie
powinnam być dominowana?
Postanowiłam
jeszcze podejść do hospicjum. Odprężę się, pomogę, jak to miałam w zwyczaju.
Skierowałam się to wysokiego budynku. Nie był smutny. Nie był radosny. Ani
przygnębiający, ani nie przynosił szczęścia. Ale było w nim coś, czego nie ma
ogromna liczba ludzi na świecie. Nadzieja.
Ucieszyłam się widząc
panią Dorotę. Zajmowałam się nią od… już nie pamiętam, jak długo.
Sześćdziesięciolatka choruje ciężko, na nowotwór. Lekarze dają jej jakieś dwa
miesiące życia. Ale jak wiem swoje. Ona z tego wyjdzie, naprawdę w to wierzę.
Teraz muszę
przynieść jej nadzieję. Spokój. Bezpieczeństwo. I chociaż sama czuję bezsilność wobec tego się dzieje, muszę
z nią zostać do końca jej dni.
Popchnęłam
śnieżnobiałe drzwi do sali pani Doroty i weszłam do środka. Staruszka spała na
szpitalnym łóżku, podłączona do niezliczonej ilości sprzętów. Usiadłam obok
niej wpatrując się w przestrzeń. Dwa miesiące życia. Tylko tyle? Jasne, ona
kiedyś umrze. My wszyscy kiedyś umrzemy.
Ale… Pani Dorota
była dla mnie jak babcia, jak dobra przyjaciółka. Rozumiała i umiała słuchać.
Nie mogę uwierzyć, że… Łzy wezbrały mi się pod powiekami i szybko otarłam je
wierzchem dłoni. Jakby się obudziła, nie mogłaby mnie zobaczyć w takim stanie.
Obie byśmy się rozkleiły, a jeszcze jest nadzieja. Odtrąciłam złe myśli i
zabrałam się za sprzątanie.
* * *
Odczytano moje nazwisko. Stoję na scenie w jednej ręce ściskając
bukiet kwiatów, a drugą ocierając łzy. Minęły dwa miesiące od tamtego dnia.
Czyli… Dziś zmarła pani Dorota.
I może rano wyrzucałam
sobie, że nie zrobiłam wszystkiego co mogłam, że powinnam być dla niej milsza,
że powinnam być… No właśnie, jaka? I wtedy uświadomiłam sobie, że tak miało
być, tak miało to się skończyć.
Miała spokojną
śmierć. Wiedziała, że umrze, byłam z nią. Jej ostatnie słowa „Niech mnie nie
reanimują. Chcę odejść, wiedząc, że ty siedziałaś obok mnie”, a jej oczy się
zamknęły. Nikt jej nie ratował. Wszyscy stali w osłupieniu, a ja zaczęłam płakać.
„Uczeń Roku”,
taki przyznano mi tytuł. I może nie jestem idealna, nie jestem naukowcem ani
sportowcem. Ale nie będę się zmieniać, bo ktoś tak chce. Wyróżniam się w tłumie
przez swoją oryginalność i to jest to. Bycie sobą, teraz mało kto jest inny. Pani
Dorota mówiła „Jeśli jeszcze czymkolwiek się różnimy, to naprawdę szybko i te
różnice znikną i staniemy się wyblakłymi cieniami”. Wtedy uważałam to za głupie. Przecież każdy
jest inny. Ale później zrozumiałam, że miała rację.
Prestiżowa nagroda za pomoc. Za coś, co powinien robić każdy i zawsze.
Czy ludziom naprawdę trudno jest zauważać potrzebujących? Kiedyś wydawało mi
się to normalne, że robi to każdy. Niestety, przekonałam się, że liczba osób,
które przejmują się innymi jest niezwykle mała. Dostałam nagrodę, za coś co
powinno być ludzkie. Trochę empatii, to naprawdę takie trudne?
Zrobiło mi się smutno i po policzkach, kolejny raz
dzisiaj, poleciały łzy. Nie powinna umierać, jeszcze nie.
Fotograf wyszedł naprzód, jakaś pani mnie objęła i
nakazała się uśmiechać. A ja stałam obok, jakby mnie tam nie było. Zostawiłam
ciało, a dusza gdzieś sobie poszła.
Błysk flesza.
Uśmiechałam się przez łzy cierpienia.
Gratuluję.
OdpowiedzUsuń