W Wenecji trwa karnawał. Luca, Freize, brat Piotr, Izolda i
Iszrak przybywają tam by wypełnić kolejne zadanie wyznaczone przez zwierzchnika
Luki. Tym razem mają znaleźć źródło tajemniczych, złotych monet, które
opanowały całą Wenecję i rozprzestrzeniają się dalej. W czasie poszukiwań i
badań poznają dwóch alchemików. Tajemniczy mieszkańcy Wenecji naprowadzą ich na
ważne ślady.
Z serią pani Gregory jest tak, że żadna z dwóch wydanych
części mi się nie podobała. Obie były słabe, złożone z idiotycznych sytuacji, o
dziwnej budowie i denerwujących bohaterach. Pomimo negatywnych ocen, jakie
wystawiłam Odmieńcowi i Krucjacie, postanowiłam dać kolejną
szansę Zakonowi ciemności. Gdzieś tam
w środku czytelniczego serduszka tliła się nadzieja, że ten tom w końcu pokaże,
na co stać autorkę. Niestety, pani Gregory znów zawiodła mnie na całej linii.
Już na początku Złota
głupców podskoczyłam z radości, ponieważ Philippa Gregory postanowiła
poruszyć wątek miłosny, na który czekałam od pierwszej części. Co się okazało,
nie wyszło jej to dobrze. Z początku tknęła go tylko długim kijem, coś tam zrobiła,
coś zaiskrzyło, później zamilkło, aż w końcu gdzieś w połowie książki z
niewinnego uczucia zrobiła się kolejna Moda
na sukces, gdzie dominuje zazdrość, złość i pomieszanie z poplątaniem.
Każdy czuł coś do wszystkich, dołączyły do tego osoby trzecie, trudno było
odróżnić chwilowe zauroczenie od wielkiej miłości. Takiej głupoty naprawdę się
nie spodziewałam. To było beznadziejne, nieprzemyślane i idiotyczne, a pod
koniec książki zakrawało na groteskę.
W pierwszym tomie Zakonu
ciemności lubiłam wszystkich. W drugim – Krucjacie – na nerwy działała mi Iszrak, której rola przyjaciółki
Izoldy wcale dobrze nie wychodziła. Z kolei w trzecim, do grona denerwujących
bohaterów dołączył brat Piotr, którego miałam ochotę utopić w jednym z
weneckich kanałów. Nie jestem w stanie opisać moich uczuć, które towarzyszyły
mi podczas scen z bratem Piotrem. Nawet jego heroizm i odwaga były sztuczne.
Oczywiście Iszrak dalej robiła swoje i niszczyła dobry wizerunek Złota głupców.
Cała ta wielka sprawa związana z tytułowym złotem głupców
rozwinęła się na ostatnich pięćdziesięciu stronach. Od początku do prawie
samego końca jesteśmy świadkami cichutkiego gdybania, powolnego szukania i
rozwijania się karykatury wątku miłosnego. W tym czasie udało mi się raz usnąć
nad książką i kilka razy odlecieć myślami w inne miejsca. Sztuczność wylewa się
spomiędzy stron książki falami, głupota bohaterów jej wtóruje, a wszystko to na
tle malowniczej Wenecji.
Są tylko dwa plusy Złota
głupców: styl i język. Książkę czyta się bardzo szybko, co nie zmienia
faktu, że jest nudna. Poza tym Philippa Gregory pisze bardzo prostym,
młodzieżowym językiem, jest jasno i przejrzyście, więc ze zrozumieniem tekstu
nie ma żadnego problemu. Oprócz tego całkiem dobre wrażenie robi okładka, która
– tak jak dwie poprzednie – jest naprawdę piękna. Szkoda, że to tylko tyle
plusów Złota głupców. Seria, która
zapowiadała się fantastycznie, w mojej ocenie wypada coraz słabiej.
Jeśli przeczytaliście dwa pierwsze tomy, spodobały się Wam
one i jesteście ciekawi dalszych losów piątki podróżników, śmiało możecie
sięgnąć po Złoto głupców. Jeśli
jednak – tak jak mi – poprzednie tomy nie przypadły Wam do gustu, możecie
pominąć i tę część. Chciałam dać szansę Philippie Gregory, ale niestety okazało
się, że było gorzej od wcześniejszych tomów.
Layla, 17 lat
Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz