Często w książkach jest tak, że po kilkudziesięciu stronach
zaczynają po prostu zanudzać. Powtarzające się sytuacje, podobne, monotonne
opisy sprawiają, że aż nie chce się czytać. W przypadku tej książki sensacyjnej
jest zupełnie inaczej. Początek jest przeciętny. Nie porywa, ale też nie
odpycha. Mimo tego, myślę, że warto przez niego przebrnąć, bo mniej więcej po ⅓
książki akcja zaczyna nabierać tempa. Ale o tym za chwilkę.
Czymś, co jest niesamowicie zaskakujące jest to, kto napisał
tę książkę. Maria Marta Michalska to szesnastoletnia uczennica jednego z
gimnazjów w Łodzi. Pierwszy raz przeczytałam powieść napisaną przez autorkę,
która jest w wieku mojego młodszego rodzeństwa. Jest to jej debiut literacki,
ale czy udany? To się okaże.
Bardzo ciężko jest mi sklasyfikować jakoś tę powieść, albo
raczej dłuższe opowiadanie, które liczy sobie niecałe 130 stron. Akcja toczy
się w obecnych czasach. Około czterdziestoletni profesor Michał Zaborowski
prowadzi badania nad innowacyjnym zastosowaniem grafenu w medycynie. Nie
przynoszą one jednak oczekiwanych rezultatów. Od momentu, gdy profesor odkrywa
przepis na sukces, w otoczeniu zaczynają się pojawiać podejrzane osoby, a jego
życiu zagraża niebezpieczeństwo.
Czy Michałowi Zaborowskiemu uda się ochronić
dane przed kradzieżą?
Czy wyjdzie z tego cało?
Przekonajcie się sami.
Ogólne wrażenie po przeczytaniu tej książki mam dość dobre.
Jednak jest to idealny przykład, kiedy genialny pomysł na fabułę nie wystarcza,
bo brakuje warsztatu. Jak już wspomniałam, początki były ciężkie. Autorka
posługuje się pełnymi nazwiskami bohaterów, jak w niektórych dobrych
powieściach kryminalnych, czy sensacyjnych, jednak wydaje mi się, że nie do
końca jej to wyszło. Osobiście uważam, że nazywanie bohaterów po imieniu, czy
ksywce pozwala stworzyć z czytelnikiem bliższą więź, dzięki czemu ci
bohaterowie stają się nam znani i łatwo rozpoznawalni. Co do tego drugiego to
miałam z tym trudności, szczególnie jeśli chodziło o bohaterów drugoplanowych,
którzy byli bardzo zdawkowo opisani i nie mieli praktycznie żadnych cech, które
pozwalałyby na lepsze ich zapamiętanie.
Język, którym posługuje się młoda autorka jest łatwy do
zrozumienia, mimo naukowych wstawek. Jedyne, co mi w tym aspekcie przeszkadzało
to sztuczne dialogi prowadzone przez głównych bohaterów. Były one zbyt
oficjalne, jak na ludzi, którzy się znają, a z tego powodu nienaturalne.
Autorka wykreowała Susane Olsen, właścicielkę agencji
ochroniarskiej w Szwecji na kobietę o ponadprzeciętnej inteligencji, ale nawet
Scherlock Holmes nie byłby w stanie po niewielkim znaku nie mającym nic
wspólnego ze sprawą odkryć o co chodziło.
Mimo tych kilku wad, “Cześć braciszku” jest naprawdę ciekawą
książką. Trzymająca w napięciu fabuła i przyjemny język jednak nie przesłoniły
tych mniej ciekawych aspektów, które oczywiście z biegiem czasu są do
dopracowania. Autorce życzę wielu wspaniałych książek i rozwijania swojej
pasji, bo czytelnikom będzie się podobało tylko jeśli autor czerpie radość z
tworzenia!
Ananaska, 18 lat
Książka ukazała się nakładem Warszawskiej Grupy Wydawniczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz