Są
książki na różne okazje. W jednych szukamy porządnej dawki adrenaliny i
strachu, przy pomocy innych próbujemy odnaleźć odpowiedzi na pytania nękające
ludzkość od tysiącleci. Jeszcze inne dają nam ukojenie dla duszy i ciała,
zmęczonego codziennym stresem i wtedy chwila lektury staje się wręcz magiczna.
„Ostatni kucharz chiński” autorstwa Nicole Mones doskonale wpisuje się w tę
ostatnią kategorię.
Maggie
McElroy to mieszkająca na łódce wdowa. Na co dzień zajmuje się pisaniem
artykułów o kuchni różnych regionów Ameryki Północnej, a po śmierci męża
odcina się od całego swojego dawnego świata, próbuje na nowo, choć z marnym
skutkiem, odbudować swoje dotychczasowe życie. Pewnego dnia dostaje przesyłkę z
Chin – wniosek o uznanie ojcostwa przez jej zmarłego męża. W ten sposób
kulinarna dziennikarka rusza w podróż dalej niż do Alabamy czy Karoliny
Północnej i zakochuje się w Państwie Środka, jego tradycjach... i nie tylko.
Nicole
Mones odkrywa przed nami powoli, subtelnie kulturę Chin, szczególnie skupiając
się na niezwykle bogatej i głęboko zakorzenionej w tradycji sztuce kulinarnej.
Autorka jest doskonale zorientowana w temacie. Czytając o różnorodności smaków,
konsystencji i egzotyce produktów najwyższej jakości, mimowolnie próbujemy
wyobrazić sobie reakcję naszych kubków smakowych na tak wystawne, zdrowe dania.
„Ostatni
kucharz chiński” pozwolił mi choć na chwilę zapomnieć o swoich problemach i
przy dużym kubku ciepłej herbaty zrelaksować się i uspokoić. Przyznam się, że
czytałam tę książkę z pewnym namaszczeniem, za każdym razem przyglądając się
uważnie pięknej okładce doskonale wpisującej się w klimat powieści i ostrożnie
wertując gęsto zadrukowane strony. Nie wiem, może jestem mało wymagająca, że tak
bardzo urzekła mnie książka o tak prozaicznym temacie jak jedzenie, ale gorąco
polecam.
PumpkinPie,
17 lat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz