Tom Raines chciałby być kimś wyjątkowym. Niestety jego życie jest
wyjątkowo… nudne – to nieustająca wędrówka od kasyna do kasyna z ojcem,
pechowym hazardzistą. Tom zarabia na nich obu, wyzywając innych na pojedynki w
grach komputerowych. Pewnego dnia wszystko się zmienia. Ktoś dostrzega jego
osiągnięcia w świecie wirtualnych potyczek. Tom dostaje propozycję – może
zostać kadetem w Wieży Pentagonu, elitarnej akademii wojskowej. Jeśli przetrwa,
stanie się członkiem Sił Układu Słonecznego i poprowadzi swój kraj do
zwycięstwa w III wojnie pozaziemskiej.
Na początku w ogóle nie
zainteresowałam się tą pozycją – swoje serce dawno temu oddałam romansom
paranormalnym i chciałam wyłącznie chłonąć książki z tego gatunku. Wszystko
zmieniło się wtedy, kiedy do rąk wzięłam Insygnię.
Wojnę światów. Przyzwyczaiłam się do nastoletnich bohaterek, schematów,
wielkiej miłości i mnóstwa kłopotów, dlatego obawiałam się przygody z
debiutancką powieścią pani Kincaid. Po raz pierwszy miałam do czynienia z
literaturą science-fiction. Jak wypadło to spotkanie?
Głównym bohaterem jest
czternastoletni Tom Raines – postać bardzo kolorowa i wprowadzająca do książki
wiele pozytywnych emocji. Autorce udało się stworzyć idealny obraz
nastoletniego chłopca; poczucie humoru, skłonności do bójek, głupie (czasem
naprawdę ryzykowne) pomysły, fantazje o dziewczynach, rodząca się odwaga i
powolne wkraczanie do świata dorosłych. Tom, w duecie z Vikiem (przyjacielem Toma, a także współlokatorem), wiele razy był powodem moich
nagłych wybuchów śmiechu, nie sposób było nie roześmiać się przy ich chłopięcych
wygłupach, zwłaszcza wtedy, kiedy główny bohater za wszelką cenę chciał
udowodnić, że nie jest tylko zwykłym kadetem oddziału Aleksandra.
Sam Vikram
też jest ciekawie przedstawiony, lecz autorką trochę za mało skupiła się na
jego postaci. Zdecydowanie lepiej mamy opisanego Yuriego – kadeta z Rosji,
który również wywoływał na moich ustach uśmiech – Wyatt, Elliota oraz słynną
Meduzę, najsilniejszego wojownika z obozu wroga. Za wykreowanie postaci, ich
różne charaktery i upodobania należy się plus.
Autorka bardzo dobrze ukazała nam
obraz świata podczas III wojny światowej, gdzie bitwy nie toczą się na Ziemi,
lecz w Kosmosie. Pomysł na taki wizerunek jest niezwykle ciekawy. Sądziłam, że
oprócz nowoczesnych maszyn będę miała do czynienia z najróżniejszymi, niebezpiecznymi
wymysłami przyszłości. Pani Kincaid zdecydowała się na kosmiczne bitwy z
użyciem nastoletnich zdolności. Elementy takie jak procesory neuronowe,
symulacje czy wirtualne gry tylko zaostrzają apetyt. Dzięki temu powieść staje
się ciekawsza i wciąga bardziej z każdą przeczytaną stroną.
Najlepszym dodatkiem do
całokształtu jest humor. Oprócz bardzo wciągającej i interesującej historii o
nastoletnich kadetach uczonych walki z wrogiem, mamy również porządną dawkę
śmiechu. Nieraz (o czym wspomniałam wcześniej) miałam łzy w oczach. Gdyby nie
kilka naprawdę śmiesznych scen, Insygnia
byłaby kolejnym poważnym dziełem o misji ratowania świata. Tak więc za odzywki
Vika, zachowanie Toma, spryt Wyatt, naiwność i dobroć Yuriego oraz miłość do
samobójstw Beamera, daję autorce ogromnego plusa.
Jedynym minusem powieści pani
Kincaid jest zbyt mała ilość akcji. Oczywiście mamy kilka mrożących krew w
żyłach scen, lecz sam opis mówi nam, że historia Toma ma miejsce podczas III
wojny światowej. Brakowało mi prawdziwych pojedynków młodych kadetów oraz walki
między dwoma wrogami. W tym miejscu stawiam małego minusa.
O punkt kulminacyjny oraz samo
zakończenie nie ma się co martwić. Ostatnie strony trzymają w napięciu; aż
proszą się o to, aby nie czytać tak szybko i zostać parę chwil dłużej w świecie
czternastoletniego chłopca. Niestety, książkę czyta się naprawdę szybko. Wciąga
czytelnika, sprawia, że czas zatrzymuje się w miejscu i zabiera ze sobą do
Waszyngtonu z przyszłości. To smutne, że przygoda z tak kolorową i zabawną
grupą przyjaciół skończyła się po dwóch dniach.
Sam styl pani Kincaid jest bardzo
przyjemny i lekki, chociaż niektóre zwroty rodem z literatury science-fiction
mogą nas mylić. Mimo to po kilkudziesięciu stronach lektury możemy przyzwyczaić
się do takich terminów. Uważam, że narracja trzecioosobowa w czasie przeszłym
spisała się na medal – gdyby autorka zdecydowała się na pisanie w pierwszej
osobie, jej powieść straciłaby bardzo dużo stworzonej przez nią magii. Dzięki
trzecioosobowej narracji jesteśmy w stanie lepiej poznać poszczególnych
bohaterów, co sprawdziło się w przypadku Insygnii.
Podsumowując:
Ta książka oczarowała mnie – od
dawna nie czytałam tak dobrej powieści! Było to moje pierwsze spotkanie z
literaturą science-fiction i mam nadzieję, że nie ostatnie. Historia Toma jest
niezwykle ciekawa i wciągająca; taka inna na tle wychodzących teraz powieści.
Każdemu fanowi fantastyki i sci-fi gorąco polecam Insygnię. Powieść pani Kincaid będzie również bardzo dobrym wyborem
dla tych, którzy dopiero wkraczają w świat powieści o wirtualnym podłożu, a
także dla tych, którzy chcą spotkać się z dobrą, trzymającą w napięciu,
interesującą lekturą.
Layla, 16 lat
Za rewelacyjną książkę dziękuję Wydawnictwu Egmont.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz