Uwielbiam
literaturę iberoamerykańską, więc gdy znalazłam książkę, którą zareklamowano,
cytując na okładce zachwyconych nią Borgesa i Marqueza i która miała być
podobno inspiracją do napisania ,,Stu lat samotności”, zapragnęłam ją
przeczytać. Jej autora, Juana Rulfo, który oprócz tej krótkiej powieści jest
autorem tomu opowiadań, ,,Równina w płomieniach”, aż wstyd przyznać, wcześniej
nie znałam, toteż nie wiedziałam czego mam się po nim spodziewać.
,,Pedro Paramo”
przekroczył moje najśmielsze oczekiwania. Matka na łożu śmierci prosi syna,
Juana Preciado, aby pojechał do wioski, w której się wychowała i poznała jego
ojca. Miejscowość okazuje się jednak wymarła. Jest jedynie cieniem dawnej siebie.
Z zapadnięciem zmroku Juan dowiaduje się jednak, że mieszkańcy, choć martwi,
żyją nadal jakąś formą życia, że nadal może ich zobaczyć i usłyszeć ich głos.
Autor snuje
jednocześnie opowieść o ojcu Juana, Pedrze Paramo, który żył w wiosce, zanim
jej mieszkańcy wymarli i zdawał się być miejscowym tyranem. Poznajemy go
również od drugiej strony, gdy do końca próbuje odzyskać utraconą miłość.
Powieść jest
zagmatwana i z początku trudno się w niej zorientować. Opisy teraźniejszości
przeplatają się z przeszłą historią Pedra Paramo. Nie ma sposobu, aby odróżnić
co zdarzyło się naprawdę, a co było jedynie złudzeniem, zanim zrozumie się, że
w świecie stworzonym przez Juana Rulfo, wszystko może się zdarzyć.
Autor proponuje
nam miasto widmo rodem z horroru, do którego nawet wiatr przylatuje z
zaświatów, dawna historia miesza się z teraźniejszą, a wspomnienia żyją nadal,
podtrzymywane przez niewidzialną siłę. Nie jest to
książka na jeden raz, po przeczytaniu której, można pozostać obojętnym. ,,Pedro
Paramo” to opowieść, do której się wraca i którą się żyje przez długi czas.
Karolina, 15 lat
Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz