Nailer nie ma łatwego życia.
Wychowywany przez ćpuna i alkoholika musi sam zarobić na siebie i ojca, aby
mogli cokolwiek zjeść. Od dziecka pracuje w lekkiej ekipie jako złomiarz, a
jego zadanie polega na wyciąganiu z wraków statków rozbijających się na plaży
Bright Sands Beach, miedzianych kabli. Codziennie musi wyrobić swój przydział i
nikogo nie obchodzi to, że podczas pracy może mu się coś stać; Bapi dowodzi
całą lekką ekipą i cieszy się z władzy nad zwykłymi złomiarzami, Fuksiarz liczy
zyski z rozbierania statków, a ojciec zapomina, że ma syna. Świat nastoletniego
Nailera wywraca się do góry, kiedy po sztormie, prawdziwym niszczycielu miast,
wraz z przyjaciółką Pimą zauważa rozbity kliper. Cała załoga zginęła podczas
burzy, lecz przeżyła jedna osoba – piękna, bogata dziewczyna, która może
zapewnić Nailerowi lepsze życie.
Po niedawno przeczytanej powieści
pani S.J. Kincaid (mowa tu o wspaniałej lekturze pt. Insygnia. Wojny światów) zapragnęłam znów przenieść się do świata
literatury fantastycznej, gdzie życie wygląda zupełnie inaczej niż w dobrze nam
znanych romansach paranormalnych dla młodzieży oraz innych książkach, w których
głównym tematem jest miłość. Przyznajcie sami, że ciągłe czytanie o pierwszym
zakochaniu, cudownych oczach tego jedynego i przyspieszonym pulsie na jego
widok, w pewnym momencie może okazać się nudne.
Z dziełem pana Bacigalupiego wiązałam duże nadzieje. Kiedy ujrzałam opis Złomiarza wiedziałam, że koniecznie muszę przeczytać książkę tego docenianego za granicą amerykańskiego autora. W końcu dorobek w postaci tylu fantastycznych powieści i nagród literackich musi świadczyć o bardzo dobrym warsztacie pisarskim. Tak więc sięgając po Złomiarza oczekiwałam kolejnej, wspaniałej, wciągającej historii, również z przyszłości. Czy tak było?
Z dziełem pana Bacigalupiego wiązałam duże nadzieje. Kiedy ujrzałam opis Złomiarza wiedziałam, że koniecznie muszę przeczytać książkę tego docenianego za granicą amerykańskiego autora. W końcu dorobek w postaci tylu fantastycznych powieści i nagród literackich musi świadczyć o bardzo dobrym warsztacie pisarskim. Tak więc sięgając po Złomiarza oczekiwałam kolejnej, wspaniałej, wciągającej historii, również z przyszłości. Czy tak było?
„- No cóż, na razie nie planuję umierać.
- Nikt nie planuje”
(str. 224)
Głównym bohaterem jest nastoletni
Nailer – chudy chłopiec idealnie pasujący do lekkiej ekipy, w której trzeba
przedzierać się wąskimi kanałami w celu odnalezienia miedzianych kabli, tak
cennych dla złomiarzy. Jego postać wydała mi się bardzo ciekawa. Pomimo tylu
przeciwności losu (brak matki, uzależniony od alkoholu i narkotyków ojciec,
trudne życie na plaży) chłopak z podniesioną głową idzie dalej i jest w stanie
raz za razem wybaczać ojcu kolejne ciosy pięścią lub pasem. Kto z nas znalazłby
w sobie tyle siły na ciągłe znoszenie takiej atmosfery w domu? Nailer dobrze
wie, że mogą spotkać go jeszcze gorsze rzeczy. Jest jedno małe „ale”, otóż wiek
głównego bohatera. Z opisu wiemy, że chłopiec ma naście lat – a konkretniej?
Uważam, że to ważna informacja, bo dzięki niej jesteśmy w stanie lepiej
wyobrazić sobie Nailera. W końcu jest różnica między siedemnastolatkiem a
czternastoletnim chłopcem, prawda? Za brak tej informacji na samym
początku z mojej strony daję małego
minusa.
Kreacji pozostałych bohaterów nie
mogę się czepiać. Pima jest bardzo inteligentna, odważna i silna. Pełni rolę
najlepszej przyjaciółki jak i siostry Nailera, jedynej bliskiej osoby na całej
plaży, pomijając ojca-awanturnika.
Zawsze jest po stronie wyrozumiałej matki Sadny, która w całej powieści
odgrywa dużą rolę. Szczęściara, czyli dziewczyna uratowana z rozbitego klipra,
to postać bardzo sprytna, mądra i ciekawa. Autor świetnie poradził sobie z jej
charakterem, bo oprócz cech pozytywnie wpływających na jej wizerunek dodał
również takie, które świadczą o jej bogatym pochodzeniu – jest przemądrzała i
często zapomina w porę ugryźć się w język. Pan Bacigalupi naprawdę dobrze
wykreował również ojca Nailera. Momentami naprawdę bałam się Richarda Lopeza,
który był w stanie zabić samym wzrokiem. Jego dwulicowość była bardzo
realistyczna – w jednej chwili mówił Nailerowi, że wypruje mu flaki, jeśli
sprzeciwi się jeszcze raz tylko po to, aby za chwile powiedzieć, że są rodziną
i powinni trzymać się razem. W skrócie: mało człowieka, więcej bestii
(zwłaszcza po spotkaniu z „kryształem” lub whiskey). Ciekawymi postaciami
stworzonymi przez autora są półludzie. Ich dominujący charakter i pewne cechy
były w brawurowy sposób przedstawione przez pana Bacigalupiego. Za bohaterów
daję ogromnego plusa.
„- Wszyscy giniemy – zadudnił Młot. – Tylko rodzaj śmierci można sobie
wybrać.”
(str. 161)
Miejsce akcji – Zatoka
Meksykańska. W przyszłości – to taki zakątek świata, w którym nikt nie chciałby
żyć. Slumsy pełne ludzi podobnych do ojca Nailera, rdza, brud, plamy ropy na
zaśmieconych rzekach i wszechogarniająca szarość budują naprawdę nieciekawą
rzeczywistość. Jedyne, czego zabrakło mi w tym elemencie powieści, to właśnie
wspomniana w opisie przyszłość. Nie potrafiłam sobie jej wyobrazić. Sądziłam,
że to raczej jakieś ubogie państewko na końcu świata, a nie Nowy Orlean w przyszłości.
Pomimo tej małej niedogodności uważam, iż taki obraz upadłych wielkich miast
jest świetny. Budzi grozę oraz podziw dla autora. Bynajmniej nie chciałabym
znaleźć się w takim miejscu.
Kolejną rzeczą o której należy
wspomnieć jest sama akcja. Nie pędzi ona w zawrotnym tempie, raczej powoli,
spokojnie, momentami trochę przyspiesza i za chwilę zwalnia. Dla miłośników
wartkiej akcji może to być minus. Radzę wam, abyście nie zwracali uwagi na ten
element – ostatnie strony przysłaniają wady wolnego tempa. Tak świetnego punktu
kulminacyjnego nie spotkałam od bardzo dawna, uwierzcie mi. Autor trzyma
czytelnika w napięciu do samego końca. Gdy myślałam, że już zapanuje spokój,
okazywało się, że nadciąga kolejne zagrożenie. Nie mogę wyjść z podziwu!
Największą wadą Złomiarza jest nudny początek. Kilka
pierwszych rozdziałów były dla mnie istną katorgą, ale później wszystko idzie z
górki. Nie zrażajcie się małym falstartem – dla późniejszych wydarzeń warto
przebrnąć przez nieciekawy wstęp do historii Nailera.
„Rodzina. To tylko takie słowo. Teraz wiedział nawet, jak się je pisze.
Widział te litery, jedna za drugą. Ale był to także symbol. I ludzie uważali,
że wiedzą, co to znaczy. Używali go wszyscy. Złomiarze. Ojciec. Załoga Nieustraszonego. Młot. To była jedna z tych kwestii, gdzie
każdy miał jakieś zdanie – że do rodziny się idzie, jak już nic innego nie
zostało, że rodzina zawsze będzie dla ciebie, że krew jest gęstsza od wody,
tego typu rzeczy.
Jednakże, kiedy się zastanawiał,
wydało mu się, że większość tych słów i pojęć to tylko dobra wymówka dla ludzi,
żeby zachowywać się źle i myśleć, że to im ujdzie na sucho.
(str. 243)
Podsumowując:
Dzieło pana Bacigalupiego,
chociaż nie jest lekturą górnych lotów, zapadającą w pamięć i nie pozwalającą
oderwać się czytelnikowi od niej, może okazać się dla Was czymś naprawdę
dobrym. Jeżeli lubicie czytać powieści o przyszłości, trudnych losach głównych
bohaterów i ogromnych szansach do wykorzystania, powinniście sięgnąć po tę
pozycję. Ot, tak przyjemna powieść na coraz cieplejsze wieczorki. Osobiście
uważam, że warto było spotkać się ze Złomiarzem,
przeżyć kilka świetnych momentów i poznać niekoniecznie kolorową przyszłość.
Layla, 16 lat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz