Jak miło jest znów znaleźć się
w kuchni na Roosevelta 5! Jak miło posłuchać błyskotliwych rozmów Łusi i
seniora rodu, obserwować kolejną kłótnię Józinka z Ignacym Grzegorzem, poczuć
niesamowitą atmosferę borejkowego domu.
Oto dziewiętnasty tom
Jeżycjady, serii na której wychowywały się całe pokolenia czytelniczek. Za co
kochamy sagę Małgorzaty Musierowicz? Przede wszystkim za optymizm, cięty język
i doskonale wykreowanych bohaterów. Niestety, mam wrażenie, że tego ostatniego w
„McDusi” zabrakło.
Tytułowa bohaterka to córka
Maćka i Kreski, Magda. Przez Idę zwana jest McDusią lub McDonaldusią, ze
względu na upodobanie do niezdrowej żywności. Według mnie jest to jedna z
najbardziej bezbarwnych postaci, które dotąd wykreowała pani Musierowicz. Magda
w książce jest opisywana jako „rogata” i „z charakterkiem”, za to jej
zachowanie w książce całkowicie temu zaprzecza. Do tego Magdusia jest
zdecydowanie zbyt niedojrzała jak na licealistkę.
Magda przyjeżdża na ferie z
Wrocławia do Poznania. Niedawno zmarł jej dziadek, profesor Dmuchawiec i Magda
musi posprzątać jego mieszkanie przed pojawieniem się nowych lokatorów.
Tytuł i okładka mogłyby
sugerować, że Magdusia będzie główną bohaterką powieści, lecz tak naprawdę
pierwsze skrzypce gra Tygrysek, który szykuje się do ślubu z Adamem. Całe
szczęście, bo ten wątek ratuje całą książkę. Laurze i Adamowi zawdzięczamy
jedną z najpiękniejszych scen w całej Jeżycjadzie – kto czytał, ten wie którą
mam na myśli. Za to należą się pani Musierowicz wielkie brawa.
Kiedy skończyłam „McDusię”, wydaną przez Akapit Press, miałam wrażenie pewnego niedosytu. Wszystkie wątki nie zostały skończone, do
tego książka jest bardzo chaotycznie napisana, zupełnie jak „Czarna polewka”.
Myślę, że autorka próbowała zmieścić zbyt wiele wątków w jednej powieści. Bo
oprócz ślubu Laury i naiwnych rozterek McDonaldusi, mamy też (kolejny) powrót
skrzywdzonego przez los Pyziaka, problemy sercowe Józinka (dzięki którym
pojawia się dziewczyna sto razy ciekawsza od McDuśki i mam nadzieję, że jej
wątek zostanie w następnych częściach rozwinięty). Do tego dodajmy jak zwykle
ciapowatego Ignacego Grzegorza, nałogowo piszącego sonety i błyskotliwą Łusię,
która jednak powinna już przestać zachowywać się jak pięciolatka. Na szczęście
w „McDusi” jest dużo Idy, która wspina się na wyżyny ironii i docina wszystkim
dookoła. Sceny dzięki jej obecności nabierają kolorów.
Może zbyt pochopnie oceniam
„McDusię”. Może oczekuję od pani Musierowicz zbyt wiele. Może za rok wrócę do
tej książki i ocenię ją całkiem inaczej. Teraz czekam na „Wnuczkę do orzechów”,
dwudziesty tom sagi. Sądząc po okładce, główną bohaterką będzie mała Mila
Schoppe. Nie mogę się doczekać kolejnego spotkania z Borejkami.
- Mimbla, 16 lat
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Księgarni Matras.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz