Na początek zadam Wam pytanie:
czy komukolwiek z Was zdarzyło się kiedyś uczestniczyć w naprawdę beznadziejnej
imprezie sylwestrowej? Jeśli tak, po przeczytaniu „Wiatru” mogę napisać tu
tylko jedno, a mianowicie: wierzcie mi, mogło być gorzej.
Nadkomisarz Jakub Tyszkiewicz
nie ma pojęcia, dlaczego dał się wyciągnąć z domu… No dobra, w sumie to wie.
Pomysł imprezy noworocznej spodobał się jego ukochanej żonie i ich wspólnemu
najlepszemu kumplowi. Ehh… No i teraz jedzie kolejką na Kasprowy Wierch, w
towarzystwie nieciekawych ludzi (oczywiście pomijając jego wspaniałą żonę), w
warunkach znacznie przekraczających „najgorsze możliwe”… Ale dojechali. Muzyka
dudni, wszyscy się bawią… może nie będzie aż tak źle… I nagle wszystko cichnie.
Jedna z uczestniczek imprezy miała wypadek (…wypadek?...) i potrzebuje
natychmiastowej pomocy medycznej.
Jednak warunki ciągle się pogarszają, użycie
kolejki już dawno przekroczyło stopień zagrożenia równy próbie samobójczej.
Dlaczego więc w stronę górnej stacji zmierza ekipa serwisowa (…ekipa
serwisowa…?). A stan rannej wciąż się pogarsza. Tyszkiewicz będzie musiał
zaryzykować zjazd na nartach, który w tych warunkach niewątpliwie grozi
śmiercią, z tym, że nikt nawet nie przypuszcza, jak bardzo… Gdzieś w
międzyczasie niewinna, zdawałoby się, impreza na Kasprowym staje się częścią
gry o stawkę wyższą, niż wyobrażalna najwyższa. Stawkę dla niektórych droższą
niż życie… Nie tylko własne. Każdy jest podejrzany, nikt nie jest bezpieczny.
Rozpoczyna się rozpaczliwa walka o przetrwanie, której wcale nie ułatwia
wiejący z morderczą siłą wiatr…
Jedno słowo: WOW. Ta książka
jest niesamowita! Jeszcze zanim zaczęłam czytać słyszałam o niej parę
pozytywnych opinii. Stwierdziłam „okej, sprawdzę”, i wiecie co? Na 200% się nie
zawiodłam. Marcin Ciszewski w mistrzowski sposób splata wiele wątków, które
dopiero razem tworzą skomplikowaną całość. A wszystko rzucone jest w sam środek
naszych pięknych Tatr…
Jejku,
tak bardzo chciałabym się wygadać, o czym tak naprawdę piszę… Ale nie mogę, o
nie, to byłoby okrutne. Musicie sami „pędzić jak wiatr” do księgarni po
„Wiatr”. A ja ze swojej strony mogę Wam obiecać tylko (a może nawet aż) jedno:
nie pożałujecie!
Karczuś, 15
lat
Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz