Chcielibyście wejść w umysł osoby, która potrafi sobie
wmówić każdą chorobę? Z jednej strony mogłoby to być zabawne doświadczenie, a z
drugiej po prostu traumatyczne. Jednak czy można połączyć miłość do chorowania
i humor?
Mariusz Sieniewicz w swojej powieści „Walizki hipochondryka”
idealnie wychwytuje przemyślenia takiej osoby. Czterdziestoletni bohater,
znajdujący się w szpitalu opowiada swoją historię, przeplataną wyznaniami do
„cudownej kapłanki” i rozbawiającymi opisami szpitalnej opery mydlanej.
Dla naszego hipochondryka szpital to świątynia. To przecież
tu mają tyle wspaniałych tabletek, syropów wprowadzających w piękniejszy stan
niż po trawce! Szanuje pielęgniarki, bo to one mają władze nad jego ukochanymi
specyfikami. Wyjawia sekrety jak postępować ze szpitalnym personelem i dzieli
się ze swoimi opiniami, przemyśleniami dotyczącymi salonowych „kolegów”.
Dla mnie książka była wspaniałą lektura. Pomimo, że nadal
nie wiem, kto jest tajemniczą kobietą, którą hipochondryk adoruje, powieść jest
bardzo lekka a zarazem dotyka wielu problemów społecznych. Podobały mi się
momenty retrospekcji, w których chory - młody Indianin - kolekcjonuje słowa i
wychowuje się na wsi, gdzie nadal wierzy się w legendy i zabobony. Bawią mnie
opisy euforii na widok leków oraz reakcje pacjenta na kroplówki. Miłym akcentem
są też epizodyczne postacie, jak pan modlący się na różańcu, praktycznie bez
kończyn. Mimo, że niektóre opisy powinny przerażać, są podane w taki sposób, że
czasem i łezka śmiechu się zakręci w oku...
Moim zdaniem „Walizki hipochondryka” to ciekawa lektura,
nawet dla ludzi, których nie interesują takie tematy. Na pewno niejeden z Was
będzie się świetnie bawił przy tej polskiej powieści.
Polecam
Dydelf, 16 lat
Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz