Na sam początek muszę się przyznać, że kiedy zaczęłam lekturę tej książki, o jej autorce, Grażynie Jagielskiej, nie wiedziałam nic. Nie miałam zielonego pojęcia, że spędziła pół roku w szpitalu psychiatrycznym ze zdiagnozowanym stresem bojowym. Mojej uwadze umknął również fakt, że pani Jagielska jest równocześnie główną bohaterką książki – i choć brzmi to naprawdę głupio, wstydliwie i robi ze mnie ignorantkę, przełożyło się to na moje późniejsze „relacje” z tym utworem i warto jest o tym wspomnieć.
Sam
początek wydawał się nudny, jednak fragmenty książki zamieszczone na
„skrzydełku” zrobiły na mnie wrażenie i czytałam dalej. Była to słuszna
decyzja, ponieważ w dalszej jej części pisarka umieściła pewne elementy,
powiedziałabym „smaczki”: metaforyczna fascynacja rzekami, niepokój mieszkańców
przed zbliżającą się falą powodziową, enigmatyczne nastawienie bohaterki.
Śmiało mogę porównać je do haczyków, które zaczepiły się o mnie i wzbudziły
ciekawość. Ja tym czasem czytałam dalej. Byłam oczarowana bajkowością wydarzeń
w głębi egzotycznego kraju i surowymi wspomnieniami sprzed wyprawy w górę Rio
Negro...
W tym
momencie dotarła do mnie rzecz kluczowa i najważniejsza – autorka i
pierwszoplanowa postać to ta sama osoba! Bum!
Wydarzenia,
które wcześniej określiłabym jako po prostu ciekawe, zaczęły wydawać się
nierealne i było mi naprawdę ciężko uwierzyć, że coś takiego mogło wydarzyć się
naprawdę. Miałam uczucie, że tekst jest czymś bardzo, aż do przesady szczerym,
zatem było dla mnie dziwnym, że autorka mogła tak bardzo się otworzyć, przelać
swoje rzeczywiste emocje na papier. Akurat w miarę zbliżania się do końca coraz
więcej rzeczy było zostawianych do namysłu i interpretacji czytelnikowi –
zupełnie, jakby pewien odcinek podróży autorka chciała zachować już dla siebie.
Dla mnie te fragmenty, które poprzednio były hojnie okraszone wszystkimi
detalami oraz refleksjami, stały się wyblakłe i papierowe, co odrobinę
„uwierało” podczas czytania. Frustrowałam się, nie wiedząc, o co dokładnie
chodziło pani Jagielskiej. Jeśli więc gdzieś został opisany moment
kulminacyjny, w którym bohaterka przeżyła swoje katharsis, a więc ten
najbardziej intymny; jeśli on tam gdzieś był, ewidentnie musiałam go przegapić.
Nie mogę
jednak nie napisać niczego o wątku Ewy, przyjaciółki Grażyny, mającej za sobą
pewne traumatyczne doświadczenie. W kontraście do suchych, głównych wydarzeń,
był on bardzo ciekawy. Postać Ewy była chyba jedyną, w której autentyczne
istnienie mogłam uwierzyć. Mimo niesamowitej opowieści, jak żyła przed
szpitalem psychiatrycznym i dramatycznego opisu tego, co działo się z nią
później, jest ona „namacalna”, a przede wszystkim jej wątek jest naprawdę
wciągający i moim zdaniem wnosi najwięcej do całej książki.
W ogólnym
rozrachunku wychodzi na to, że ta pozycja jest... dobra. Nie zła, bo jest w
niej dużo mądrych i dających do myślenia słów, ale nie wybitna, ponieważ główny
przekaz zostaje zapodziany gdzieś po drodze. Spoiler (a może nie taki znowu
spoiler?) – na trzy pytania postawione w rekomendacji z tyłu książki odpowiedzi
nie dostajemy. Z drugiej strony jest to lektura trudna, przeznaczona dla
starszych ode mnie odbiorców i tych, którzy z twórczością pani Jagielskiej
mieli już styczność. Z jednoznacznym stwierdzeniem, jaka ona naprawdę jest, będzie
problem, choć jedno jest pewne: warto jest ją przeczytać.
Chyba jednak nie dla nas. Chociaż okładka i tytuł do siebie zachęcają.
OdpowiedzUsuńBuziaczki! ♥
Zapraszamy do nas :)
rodzinne-czytanie.blogspot.com