Zapada zmrok. W jurcie, mimo obecności kilkudziesięciu osób
panuje niezmącona cisza. Nad paleniskiem unosi się gęsty, biały dym, zanoszący
modły ku niebu. W pewnym momencie jedna z postaci gwałtownie się podnosi, a
powietrze przeszywa krzyk. To szaman. Na głowie ma opaskę z piór, a ciało
okrywa wielokolorowy płaszcz. Przepełniony energią z niebios raz po raz wije
się i opada na miękkie skóry zwierząt, którymi wyłożona jest jurta. Ktoś z
zewnątrz mógłby to uznać za fragment książki fantastycznej, albo, co gorsza,
opis rodem ze szpitala psychiatrycznego. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego,
jak bardzo by się mylił…
Mongolia to kraj, w którym czas się zatrzymał. Zamieszkują
ją plemiona koczownicze, uciekające przed chmarami komarów i watahami wilków.
Tam czas mija zupełnie inaczej, nikt się nie przejmuje urwanym mostem i tym, że
jedyny możliwy objazd to dodatkowe 1000 km podróży przez nieuczęszczane trasy
prowadzące przez stepy, bagna i góry z dala od jakiejkolwiek cywilizacji.
Czasami gdzieś w oddali zamajaczy namiot pokryty białym płótnem. To jurta
dająca schronienie dla kilkunastu, bądź kilkudziesięciu koczowników. Legenda
mówi, że swego czasu zbudowano jurtę mogącą pomieścić nawet 2000 Mongołów
skupionych dookoła paleniska, stanowiącego centrum namiotu. To w niej toczy się
całe życie koczowniczych plemion. To tutaj szamani odprawiają obrzędy, rodziny
przyjmują gości i raczą ich herbatką z mlekiem i solą.
To właśnie o ogromnym dorobku ich kultury, o pięknie
mongolskich stepów, życiu codziennym dziewczynek o twarzy tak płaskiej, że
ledwo widać nosek z pomiędzy różowych policzków, o niełowieniu ryb i magicznych
obrzędach pisze Elżbieta Sęczykowska. Artysta fotografik, muzealnik, członek
ZPAE, a z pasji podróżniczka zafascynowana różnorodnymi kulturami świata.
Książka jest napisana w bardzo przyjemny sposób, już po
kilku pierwszych stronach skojarzyła mi się z „Ciszą” Stefana Czernieckiego.
Tam podróżnik opowiada historię Peru i Ekwadoru, tutaj natomiast udajemy się na
spotkanie Mongolii. Kraju, o którym w Polsce nie mówi się prawie nigdy. Tylko
co jakiś czas Bilguun Ariunbaatar pojawi się na ekranie TV i przypomni o
istnieniu takiego państwa gdzieś daleko w Azji… Elżbieta Sęczykowska natomiast
w bardzo miłej atmosferze wprowadza czytelnika w głąb Mongolii. Czytając
książkę można bez problemu poczuć się, jak uczestnik prawdziwej wyprawy.
Czasami przyjemnej, a czasami naprawdę niebezpiecznej. Kolorowe zdjęcia tylko
urozmaicają tę podróż w nieznane.
Zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona faktem, że autorka
zgrabnie przemykała od opisu tradycji mongolskich plemion do relacji z
wyprawy. Nie przynudza, opowiada o
wszystkim, co mogłoby zainteresować czytelnika. Od strojów, poprzez politykę,
na jadłospisie kończąc. Każdy aspekt mongolskiej kultury i element mongolskiego
krajobrazu został tutaj bardzo dokładnie przedstawiony, a w większości także
opatrzony autorskim zdjęciem. Krótko mówiąc – wystarczy przeczytać, by bez
pamięci zakochać się w Mongolii!
Ananaska, 18 lat
Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Burda Media.
Podoba mi się ten komentarz, ponieważ w pełni oddaje wartość tej książki. I to widziane spostrzeżenia okiem młodych czytelników. Brawo autorko!
OdpowiedzUsuńNaprawdę książka warta polecenia!
OdpowiedzUsuń