Cinda Williams Chima, urodzona w 1952 roku w Sprinfield w Ohio, amerykańska pisarka fantasy,
której książki dla młodzieży cieszą się sporą popularnością.
Debiutowała trylogią "Heir Chronicles".
Jack
Swift wydaje się być na pozór kolejnym zwyczajnym nastolatkiem z małego
miasteczka. Chodzi do szkoły, gra w piłkę nożną, spotyka się z przyjaciółmi.
Nic nie wskazuje na to, że jest kimś wyjątkowym. Jego świat wywraca się do góry
nogami dopiero wtedy, gdy pewnego dnia zapomina zażyć specyfiku, który
przyjmuje codzienne od najmłodszych lat.
Nagle zostaje wciągnięty w wir wydarzeń, zaczynają
go poszukiwać okrutni czarodzieje z rodów Białej i Czerwonej Róży. Z dnia na
dzień Jack dowiaduje się, że jest nie tylko gimnazjalistą, ale i potomkiem
wojowników, obecnie prawie wymarłego gatunku. Chłopak zaczyna zdawać sobie
sprawę, że otaczają go przedstawiciele Magicznych Gildii: czarodzieje,
zaklinacze, wróżbiarze i guślarze. Jego ciotka, która jest zaklinaczką, uczy go
jak przetrwać w tym nowym, zupełnie odmiennym dla niego świecie.
Razem z kolegami – Willem i Fichtem odkopują na
cmentarzu magiczny miecz. Po jakimś czasie chłopak zaczyna pobierać nauki u
Leandera Hastingsa, czarodzieja o przeszłości osnutej tajemnicą. Jednocześnie
Jack przeżywa również rozterki miłosne, nie mogąc zdecydować między Ellen
Stephenson, nową uczennicą, a Leeshą Middleton, byłą dziewczyną. Zdemaskowany i
zdradzony, ucieka do Krainy Jezior w Anglii, gdzie czeka go decydujące starcie.
Szczerze
mówiąc, gdy zobaczyłam ten opis od razu pomyślałam „Ale nudy. To już
przecież było tyle razy…”. Jednak, ponieważ nie miałam nic innego w tym
momencie do czytania, postanowiłam przebrnąć przez tę książkę, która zresztą
bardzo miło mnie zaskoczyła.
Akcja
powieści toczy się w czasach współczesnych, choć występują tu różne magiczne
istoty, jak czarodzieje i wróżki, z których istnienia ludzie nie zdają sobie
sprawy. Fabuła przypadła mi do gustu, jest naprawdę ciekawa, mimo że rozkręca
się bardzo powoli. Cały czas pojawiają się nowe wątki i tajemnice, które
śledzimy z coraz większym zainteresowaniem. Przy czym przyznam, książka ma
bardzo nierówne tempo. W jednym momencie nie możemy odłożyć książki z
ciekawości, a w następnym jesteśmy znudzeni. Uważam to za jeden z większych
minusów.
Język
autorki jest lekki i plastyczny, odpowiedni do tego typu powieści. Książkę
czyta się więc bardzo przyjemnie. Jest według mnie bardziej takim „czytadłem do
poduszki”, niż książką fantasy z prawdziwego zdarzenia, ale nie jest to do
końca taka zła rzecz. Czasem potrzebujemy się odprężyć, lub poczytać coś „lekkiego” w przerwie między lekcjami, gdy nie sposób skupić się na czymś
bardziej ambitnym.
Kolejną
rzeczą, która bardzo mi się spodobała była kreacja bohaterów. Nie są oni może
zbyt realistyczni, ale na pewno bardzo sympatyczni. Polubiłam w każdym razie
tych chłopaków. Ich przyjaźń była niesamowita. A przy tym lojalność i oddanie
sprawie. Aż chciałoby się, żeby w prawdziwym świecie te cechy częściej
występowały. W książce występuje również wątek miłosny. Jest on ładnie
zarysowany i subtelny. Lecz niech nikt się przypadkiem tego nie wystraszy.
Został całkowicie zsunięty na dalszy plan i żadną miarą nie przerasta wątku
głównego.
Podsumowując,
uważam swoje pierwsze spotkanie z tą autorką za udane i polecam „Dziedzica
wojowników” głównie nastolatkom, chociaż myślę, że każdy znalazłby tam coś dla
siebie.
DarkSmile, 15 lat
Wydawnictwu Galeria Książki dziękuję za miłe chwile z książką.
Posiadam tę książkę, aczkolwiek jeszcze nie miałem okazji przeczytać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie: http://fantastykaa.blogspot.com/