Listy lorda Bathursta to kolejna powieść utrzymana w
klimatach morskich przygód, która wyszła spod pióra polskiego pisarza i
tłumacza Marcina Mortki.
Czym by było pojęcie wolności bez żeglarskiego fachu, bez
wiatru we włosach, szumu fal, skrzypienia lin, widoku bezkresnego morza… tego
wszystkiego co daje tak silne poczucie niezależności? A co jeśli dodać do tego wszech-słyszące ściany okrętu, donosy załogi, odgórne rozkazy oraz ciągły nadzór. Czy wciąż
można nazwać to wolnością?
Peter Doggs to niebywale uparta, złośliwa i przebiegła jednostka.
Zostaje skazany na śmierć za zdradę, a następnie za sprawą wpływowego lorda
Bathursta zyskuje rzadkie miano niedoszłego
nieboszczyka. Szantażem wcielony do załogi fregaty „Stjernen” na stanowisku kapitana
i zmuszony do wykonania tajnej misji, rzekomo bardzo istotnej dla Wielkiej
Brytanii. Co więcej, lord nie zdradza celu zadania, a jedynie wymaga
realizowania planu, który będzie przekazywany kapitanowi w formie listów. Na
domiar złego załogę okrętu stanowią zaufani ludzie Bathursta, czy też jak się
później okazuje, zastraszeni lub zaślepieni jego naiwnymi obietnicami. Na pokładzie
panuje pełen szyderstw i złośliwości nastój. Rozpoczyna się kombinowanie,
spiskowanie i knucie przeciwko sobie i zleceniodawcy.
Warta uwagi jest struktura książki na jaką zdecydował się
Marcin Mortka. Mianowicie każdy rozdział rozpoczyna się właśnie jednym z listów
Bathursta z poleceniami na najbliższą przyszłość. Następnie mamy okazję
obserwować mniej lub bardziej zgodne z tymi wytycznymi poczynania kapitana
Dogssa. W pewnym momencie lektury do każdego rozdziału zostaje również dołączona, wypełniona po brzegi drwinami, odpowiedź dowódcy okrętu.
Listy lorda Bathursta to naprawdę klimatyczna i wciągająca
powieść, pełna bogatych opisów batalistycznych scen, humoru i szybkiego tempa
akcji. Autor znakomicie kreuje postacie, które
potrafią wywołać w czytelniku burze emocji. Ot, na przykład taki Stirling
- nikczemny egoistyczny sługus lorda Bathursta, plugawiący świat własną osobą, zdecydowanie
budzi ogromną odrazę na samo jego wspomnienie. Czymś co również niewątpliwie
wpływa na atmosferę tej książki jest jakże często używana żeglarska
terminologia. Godna pochwały jest pomysłowość z jaką pan Mortka rozbudował
intrygę na tak niewielkiej powierzchni jaką stanowi fregata.
Choć na pierwszy rzut oka książka przywodzi na myśl
wcześniejsze dzieło polskiego twórcy, dylogię „Karaibską krucjatę” to jest to
zgoła odmienna pozycja. Być może częściowo jest to zasługa odmiennych
charakterów kapitana Dogssa i O’Connora, ale z pewnością i nieco poważniejszego
tematu, który został tym razem poruszony.
Polecam ;)
Naya,
17 lat
Wydawnictwu Fabryka Słów dziękuję za ciekawą pozycję.
Witaj, jestem ciekawa czy istnieje możliwość zamieszczenia u ciebie banerka do mojej strony? http://grajzadarmo.com.pl
OdpowiedzUsuńJeśli tak to proszę o kontakt: napiszposta@wp.pl Pozdrawiam.
Od "Karaibskiej Krucjaty" różni książkę bardzo wiele:) W sumie fabularnie całkiem innne są "Listy..." ale co najwazniejsze, zabrakło mi radości czytania i płynnie prowadzonej przygody... Zapraszam!:) http://imunimum.blogspot.com/2013/07/marcin-mortka-listy-lorda-bathursta.html
OdpowiedzUsuń