tytuł


Recenzje młodzieżowe - bo młodzież też lubi czytać!

piątek, 31 stycznia 2014

"Czarny piątek" - Robert Muchamore - recenzja



Robert Muchamore zasłynął z lekkiego pióra do pisania książek sensacyjnych dla młodzieży. „Czarny piątek” jest piętnastą z serii książek o agentach CHERUBA, komórki brytyjskiego wywiadu zrzeszającej agentów w wieku od dziesięciu do siedemnastu lat. Przecież nikt nie będzie podejrzewał nieletnich o szpiegostwo ;)

Czarny Piątek - Robert MuchamoreJest to kontynuacja akcji związanych z rosyjskim klanem Aramowów, opisywanym od trzynastej części CHERUBA. Ryan Sharma, czternastoletni agent,  bierze udział w akcji wywiadu amerykańskiego. Jego zadaniem jest pomoc przy przechwytywaniu materiałów wybuchowych i złapaniu terrorystów. Razem ze swoim przyszywanym ojcem Kozakowem wyruszają na akcję. Jednakże coś idzie nie tak… Ryan traci przyjaciela, a cała akcja spełza ku niepowodzeniu. Przyszłość TFU jest bardzo niepewna. James Adams, dorosły już agent CHERUBA, o którym mogliśmy czytać we wszystkich pierwszych dwunastu częściach serii, a który akurat przebywa w kampusie, dostaje swoją pierwszą od dłuższego czasu misję.

Czy akcja zakończy się powodzeniem?
Czy uda się ocalić TFU?

Po lekturze poprzednich części CHERUBA nadszedł czas aby sięgnąć także po tę. Pełna entuzjazmu powróciłam do świata młodych agentów i niebezpiecznych misji. Pierwszą rzeczą, która mnie zaskoczyła jest powrót Jamesa. Wszyscy fani jego postaci powinni być niewątpliwie szczęśliwi z tego powodu. Robert Muchamore ma niesamowity talent pisarski. Jak zwykle bohaterowie są tak naturalni, że bez problemu możemy się wczuć w klimat powieści. Liczne zagadki i przeszkody stojące na drodze bohaterów nadają tempo akcji.  Jak we wszystkich poprzednich częściach świat został wykreowany bardzo realistycznie.

Książkę czyta się bardzo lekko, szybko i przyjemnie. Z zapartym tchem czekamy na rozwój zdarzeń. Na to, jak potoczą się losy bohaterów. Niesamowicie trudno oderwać się od lektury. Polecam tę książkę wszystkim fanom CHERUBA jako kolejną wspaniałą część o przygodach nastoletnich agentów, a także wszystkim innym czytelnikom, których pasjonują niebanalne zagadki kryminalistyczne rozwiązywane przez… dzieci!



Ananaska, 15 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont.


"Scenariusz życia" - Joanna Śleboda - recenzja

Scenariusz życia - Śleboda Joanna
Zofia Iwanicka to kobieta sukcesu. Ma wspaniałego męża, wierną przyjaciółkę Julię i jest zdolną dziennikarką. Pozornie wydaje się, że niczego jej nie brakuje. Jednak pewnego dnia jej mąż Tomek ją zostawia, nie podając ani słowa wyjaśnienia. Zosia jest załamana. Nie ma pojęcia, co dalej ze sobą począć. Musi jednak jakoś dalej żyć. Z Tomkiem lub bez…


Jednak jak dalej potoczy się jej życie?
Czy jej związek z Tomkiem przetrwa?
A przede wszystkim: do czego doprowadzi spotkanie Zosi z jej byłą największą miłością?
To wszystko w ,,Scenariuszu życia’’.

Szczerze mówiąc, ta książka nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia. Od początku wszystko wydało mi się przewidywalną i banalną powieścią z gatunku love story. Niestety, nie bardzo się pomyliłam. Rzeczywiście, sama końcówka zawiera w sobie dość dramatyczne fakty, jednak wyglądało to tak, jakby autorka chciała jak najszybciej skończyć książkę, pisząc na szybko ostatnie rozdziały. Przez to, nawet te ostatnie momenty, nie miały tak tragicznego wyrazu, jaki nadałby jakikolwiek charakter powieści.

Pojawiły się również pewne niedociągnięcia, które rzuciły mi się w oczy. Jako przykład podam Złote myśli Julii i Zosi. Jest to dziennik prowadzony przez główną bohaterkę i jej najlepszą przyjaciółkę w czasach studenckich, czyli około 2002, 2003 roku. Pojawiły się tam nazwy, o których nawet nie myślano w tamtych czasach! Jak chociażby… serial ,,Julia’’. Powstał stosunkowo niedawno, z Julią Rosnowską w roli głównej. Jakim cudem więc ta nazwa znalazła się w zapiskach z 2003? Oczywiście, gdyby to był tylko jeden przypadek czy dwa, nie byłabym taka surowa. Jednak to się notorycznie powtarzało! Dzisiaj każdy kojarzy serial ,,Majka’’, ,,Trudne sprawy’’, ,,Ukryta prawda’’ czy ,,Dlaczego ja?’’. Jednak są to zupełnie nowe produkcje, tak samo jak słynna reklama Serca i Rozumu . Autorka powinna zwrócić uwagę na chronologię wydarzeń.

Nie podobał mi się sam sposób prowadzenia narracji. Bohaterowie również nie byli za ciekawi. Nie była to dla mnie ciekawa lektura. Szczerze mówiąc, nie dostrzegłam w niej nawet cienia jakiegoś głębszego sensu, który może jeszcze jakoś uratowałby książkę. 
Z pewnością znaleźliby się czytelnicy, którym spodobałby się ,,Scenariusz życia’’. Jednak nie należę do nich i nie mogę polecić jej jako ciekawej powieści na zimowy wieczór.

Autorką jest Joanna Śleboda, studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Urodziła się 22 lutego 1991 w Łodzi. To miłośniczka gór, czego można domyślić się po samej książce.


Katia,13 lat




Książka ukazała się nakładem Warszawskiej Firmy Wydawniczej.


"Przykry początek" - Lemony Snicket - recenzja


Wyobraźcie sobie, że macie pecha.... Ale nie takiego zwykłego, czyli, że np. uciekł Wam autobus do szkoły, zaczął padać deszcz, a Wy nie macie parasola. W szkole na każdej lekcji jest kartkówka, na którą nie umiecie nic. Nie. Wyobraźcie sobie coś znacznie gorszego.

Przykry początek - Lemony Snicket Wasi rodzice umierają w pożarze, wszystkie wasze pamiątki to garść popiołu, a chciwi krewni czyhają na wasz majątek i są w stanie zrobić wszystko, by osiągnąć swój cel. Kiepsko, prawda?
A to właśnie spotyka rodzeństwo Baudelaire. Wioletka, Klaus i Słoneczko pomimo uroku osobistego wiodą żywot pełen przykrości i łez.  Ich rodzice zginęli i od tego momentu mają ,,pecha”. Sprawami majątkowymi rodziny zajmuje się pan Poe. Jest to niezbyt ciekawy, ciągle kaszlący człowiek, który zajmuje się dziećmi w pierwszych dniach po tragedii. Jednakże rodzeństwo dobrze czuje się pod jego opieką.

Wkrótce pan Poe znajduje im dom u ich krewnego Hrabiego Olafa. Nie zdaje sobie sprawy, że zostawia dzieci pod opieką okrutnika. Dom hrabiego przypomina ruderę, a on sam oddaje dzieciom do użytku jeden malutki pokoik z jednym łóżkiem. Poza tym codziennie rano zostawia im  na stole zimną owsiankę i dłuuuuugą listę zadań do wykonania. Wieczorami, gdy wraca do domu, przyprowadza ze sobą swoją trupę. Wszyscy jedzą kolację przygotowaną przez dzieci, oczywiście popijając wino. Robią przy tym mnóstwo hałasu, co straszy nieszczęsne sierotki. Na domiar złego Hrabia Olaf ma przerażający pomysł na zagarnięcie majątku rodziny Baudelaire. Jest tak straszny, że naprawdę trudno uwierzyć w to, że ktoś wymyślił taką postać.

Jak dzieci poradzą sobie z okropnym krewnym?
Czy wreszcie doświadczą trochę szczęścia?

Każdy pewnie sobie teraz pomyśli, że książka skończy się wspaniale. Niestety ta historia jest tak pechowa dla rodzeństwa Baudelaire, że gdy się ją czyta, robi się człowiekowi bardzo smutno. Na pewno, nie jest to lektura dla osób, które lubią wesołe opowieści, lub chociażby szczęśliwe zakończenia. Moim zdaniem dzieci nie powinny czytać tej pozycji, bo miejscami jest naprawdę przerażająca i niszczy humor.

Na ostatniej stronie książki jest napisane, iż jest to nieszczęśliwa historia, ale w taki sposób, że zachęca to czytelnika do zmierzenia się z tą powieścią. Jednak ja radzę, by posłuchać tego ostrzeżenia i nie czytać tej opowieści. Jeżeli jednak znajdzie się ktoś, kto lubi smutne historie, to może i ta mu się spodoba. Ja nie należę do tego grona i wolę opowieści weselsze.

Ogromnym plusem książki jest to jak została wydana. Duża czcionka ułatwia czytanie, a ilustracje pobudzają wyobraźnię.

Autorem jest Lemony Snicket, który urodził się w małym miasteczku zamieszkanym przez ludzi podejrzliwych i skłonnych do awantur. Obecnie mieszka w wielkim mieście.


Nikki,15 lat 

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont.



"Krew to nie wszystko" - Izabela Degórska - recenzja

Krew to nie wszystko - Izabela DegórskaMilena Chmielnik jest szczecińską dziennikarką, a od niedawna także wampirem. Jako jedyna wśród swych pobratymców jest odporna na działanie promieni słonecznych – właśnie to jest jej źródłem kłopotów. Wampiry po wypiciu jej krwi również mogą się pławić w blasku słońca – sęk w tym, że tylko niektóre – reszcie taki zabieg przynosi opłakane skutki.



Książka mi się spodobała, i to bardzo. Czyta się ją szybko, jest napisana łatwym, współczesnym językiem, bez niezrozumiałych wyrazów. 

Jednak nie poleciłabym jej osobom, które sięgając po książkę, chcą aby je rozbawiła. Więcej jest tam chwil grozy!! Bardziej rekomendowałabym ją miłośnikom fantasy i horrorów.

Izabelka, 14 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka.

"Prosiaczek Fryderyk i dzięcioły" - Walter R. Brooks - recenzja

Prosiaczek Fryderyk i dzięcioły - Walter R. BrooksWyobraźcie  sobie, że zwierzęta umieją  mówić...
Macie to? Spodobał się pomysł? Świetnie! To na pewno chętnie posłuchacie takiej opowieści...

Państwo Beanowie mają zamiar wybrać się na dwutygodniowy urlop, nie są jednak pewni czy mogą zostawić farmę pod opieką zwierząt. Jak ich przekonać? Należy stworzyć republikę.... tylko i wyłącznie dla zwierząt! Pewien dopiero co przybyły dzięcioł twierdzi, że powinno się zacząć od banku. Szybko się jednak okazuje, że  przemądrzały ptak ma nieczyste zamiary: planuje przejąć władzę nad farmą...

O tym właśnie opowiada książka Waltera R. Brooksa ,, Prosiaczek Fryderyk i dzięcioły, czyli kto obejmie rządy na farmie?". 

Prawdę mówiąc, gdy zaczęłam ją czytać, nie byłam pewna czego się spodziewać : książki dla małych dzieci czy zabawnej komedii? ,,Fryderyk" połączył obie te rzeczy w sposób bardzo intrygujący. Są momenty w których po prostu nie da się nie zaśmiać, czasami też nie jesteśmy pewni, co będzie dalej. 

Fakt, książkę zaczyna się czytać dość opornie, jednak nie warto dać za wygraną. Nie pozwólcie książce uciec tylko dlatego, że na początku nie chce się jej czytać! Jak dacie sobie szansę, to będziecie później zachwyceni!


Ethne, 14 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Jaguar. 


"Wszystkie grzechy nieboszczyka" - Iwona Mejza - recenzja

Wszystkie grzechy nieboszczyka - Iwona MejzaHistoria przekrętu finansowego w towarzystwie ubezpieczeniowym - tak jednym zdaniem można podsumować fabułę książki Iwony Mejzy pod tytułem "Wszystkie grzechy nieboszczyka".

Stylem próbuje nawiązać do przewrotnego humoru obecnego w książkach Joanny Chmielewskiej, której wielbicielką jest autorka, jednak akcja nie jest zbyt wciągająca. Zachowania bohaterów są przewidywalne, a stopniowanie napięcia może zawieść oczekiwania czytelnika. 

Jeżeli ktoś lubi historie, których czytanie można przerwać w każdej chwili i bez żalu, to "Wszystkie grzechy..." spełniają to kryterium.

Według mnie jest to książka nie wymagająca zbyt dużego skupienia uwagi. Po jej przeczytaniu bez wahania zostawiłabym ją w pociągu lub na ławce w parku, aby ktoś mógł wypełnić wolny czas lekturą "bez zobowiązań". Może któryś z kolei czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie.
Są przecież różne gusta.

Soya, 18 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Oficynka. 

czwartek, 30 stycznia 2014

"Gorączka 2" - Dee Shulman - recenzja



Dee Shulman od dziecka chciała zostać pisarką. Zaczęła tworzyć już w wieku 6 lat. Napisała i zilustrowała około pięćdziesięciu książek, ale to Gorączka była jej pierwszą powieścią dla nastolatków. Autorka najczęściej pisze w swojej pracowni lub w pociągu, jednak najlepsze pomysły przychodzą jej do głowy podczas zakupów. Obecnie pracuje nad trzecim tomem cyklu.

Gorączka 2 - Shulman Dee Seth i Ewa wreszcie są razem. Dziewczyna nie przypomniała sobie jeszcze wszystkich szczegółów ze swojego ,,poprzedniego wcielenia’’, ale ukochany robi wszystko co w jego mocy, by tamte wspomnienia wróciły do niej. Niestety nie jest to jedyny problem zakochanych. Stan Ewy ciągle się pogarsza. Nawet najdrobniejszy wysiłek może doprowadzić ją do zapaści. Przez to większość czasu spędza ona w skrzydle szpitalnym elitarnej szkoły St Magdalene’s do której uczęszcza. Gdy ma ,,lepsze dni’’ to stara się chodzić na zajęcia, by nie robić sobie zaległości oraz uczestniczy w próbach zespołu muzycznego w którym śpiewa i gra na gitarze. Jednakże, jak długo jeszcze jej organizm będzie bronił się przed śmiercionośnym wirusem? Seth nie chce opuszczać ukochanej, choć wie, że musi wyruszyć w niebezpieczną podróż w czasie, aby przynajmniej spróbować zatrzymać rozprzestrzenianie się zabójczego wirusa.

Tymczasem w Parallonie dzieją się prawdziwe rewolucje. Matthias ściąga tam coraz więcej ludzi, a co najgorsze nie widzi w tym nic złego. Dopiero gdy ,,goście’’ zaczynają mu się wymykać spod kontroli dostrzega powagę sytuacji
.
W drugiej części Gorączki pojawiają się również nowe postacie m.in. dziennikarka Jennifer Linden oraz jej chłopak policjant Nick Mullard. Oboje nie mają pojęcia o istnieniu Parallonu, o wirusie, czy nawet o historii Setha i Ewy. Są zainteresowani tą sprawą ze względu na to, iż byli świadkami paru delikatnie mówiąc dziwnych zaginięć. Nie wiedzą jednak, że mają one związek z wirusem.

Tej książki nie da się określić jednym słowem, nawet kilka słów, by nie wystarczyło, żeby oddać te wszystkie emocje, niepewności, które towarzyszą nam od pierwszej strony. Tu po prostu przenosimy się w sam środek akcji, uczestniczymy w niej, mimo, że mogłoby się wydawać, iż jesteśmy tylko biernymi obserwatorami. Przeżywamy te same emocje co główni bohaterowie: strach, smutek, troska, radość, miłość. Dlatego oderwanie się od tej lektury, naprawdę graniczy z cudem. Wszystkie sprawy schodzą na dalszy plan, a my zagłębiamy się w tę czarującą historię.

Moim zdaniem jest to naprawdę dobra książka, która powinna znaleźć się na liście, każdego czytelnika, który chce przeżyć niesamowitą podróż. Ta powieść jest pełna zwrotów akcji, jest bardzo dopracowana, nieprzewidywalna i niesamowicie ekscytująca.

Uważam, że Wydawnictwo Egmont zrobiło kawał dobrej roboty, jeśli chodzi o okładkę. Już ona sama zachęca do sięgnięcia po tę lekturę. Jest naprawdę bardzo ładna. Mam nadzieję, że trzecia część Gorączki będzie niedługo, bo już nie mogę doczekać się dalszych przygód Ewy i Setha.


 Nikki, 15 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont.


wtorek, 28 stycznia 2014

"Alicja w krainie zombi" - Gena Showalter - recenzja

Gdyby słuchała ojca i nie uważała go za dziwaka, jej rodzina żyłaby teraz. Gdyby tamtego dnia nie poprosiła ich o coś, co było wręcz wykluczone, nie byłaby sierotą. Właśnie – „gdyby”. Na gdybanie jest za późno. Chcąc pomścić utraconą rodzinę, Alicja robi coś, co zawsze uważała za wymysł ojca – zaczyna zabijać zombi.

Alicja w krainie zombie - Gena Showalter 
Przyznajcie sami, że Alicja w krainie zombi od razu przykuła Waszą uwagę. Tytuł i okładka robią piorunujące wrażenie. Czyżby Gena Showalter chciała stworzyć kolejną powieść opartą na znanych wszystkim historiach? Czy chciała stać się kolejną Marissą Meyer, której Saga księżycowa podbiła czytelnicze serca? Czy chciała w ten sposób przekazać własną wizję Krainy Czarów, tylko że niebezpieczniejszą? Sądzę, że tak. Odpowiedź na każde z wyżej postawionych pytań jest twierdząca. Niestety problem polega na tym, że autorka najnormalniej w świecie poszła na łatwiznę…

„Moja opinia na ten temat? Żyjcie zgodnie z głoszonymi przez siebie zasadami, ludzie.”
(str. 26)

Nie chcę zmniejszać Waszego entuzjazmu, ale na samym początku wymienię wszystkie minusy Alicji w krainie zombi. Gotowi? Przygotujcie się na to, że trochę ich będzie.

Ujmę to jednym słowem: schemat. Wszystko w tej książce było schematyczne, dosłownie. Nie poczułam żadnego powiewu świeżości, pomysłów, wyobraźni czy twórczości; tylko i wyłącznie postaci oraz akcja wyjęte z szablonu powieści młodzieżowych, którym autorka nadała imiona, nazwy i tchnęła w nich minimalną ilość życia. Schematyczna była główna bohaterka i jej sytuacja. Alicja oczywiście miała również schematyczną, wszystkowiedzącą, lubianą, pyskatą i cudowną przyjaciółkę. Tak jak w szablonie, przyszła do szkoły jako nowa uczennica, i tak jak głosi schemat, poznała chłopca, który był niebezpieczny, groźny, nonszalancki i niegrzeczny. Jej zachowanie było przewidywalne, już nie mówiąc o akcji. Czy to nie dziwne, że po pierwszych trzech rozdziałach, kiedy zgasł promyk nadziei na ciekawą, wciągającą lekturę, wiedziałam, co stanie się dalej? Są dobrzy i źli, Alicja ma przyjaciół i wrogów, wszyscy są czarni albo biali, bohaterowie są bardzo szablonowi, musi być ta wredna zołza i ta kochana przyjaciółka. Oczywiście nie może zabraknąć osoby podającej się za dobrą, która tak naprawdę okazuje się szpiegiem. Nie chcę Wam spoilerować tymi wszystkimi minusami Alicji w krainie zombi, ale i tak dowiecie się tego po trzech rozdziałach. Powieść pani Showalter zbudowana jest na starym schemacie powieści z lat 2005-2010, który teraz nie jest mile przyjmowany, a co najważniejsze – wygasa. Bardzo duża ilość czytelników literatury młodzieżowej ma dość szablonu, na którym opierają się lektury takie jak Dary anioła czy też Szeptem

Różnica między Darami anioła a Alicją w krainie zombi polega na tym, że seria pani Clare została zapisana jako dyktator tej nowej mody, zaś Alicja… Geny Showalter mogłaby podbić serca czytelników, gdyby została wydana dużo wcześniej. Może Wam schemat nie będzie bardzo przeszkadzał, ale mnie, osobie, która przeczytała wystarczająco dużo szablonowych książek, bardzo denerwuje i sprawia, że nisko oceniam lektury.

Uwierzcie mi, miałam ogromną nadzieję, że Alicja w krainie zombi zmieni moje spojrzenie na oryginalną wersję, sprawi, że nie będę mogła spać przez kilka nocy, wywoła dreszczyk emocji na skórze lub po prostu bardzo mocno wryje się w pamięć i jej nie opuści, ale… z bólem serca przyznaję, że w ogóle mnie nie porwała. Nawet zombi nie były dla mnie straszne, nie mówiąc już o tej całej walce z nimi, tajnej organizacji i super mocach głównej bohaterki.

Autorka próbowała przenieść pewne elementy z Alicji w Krainie Czarów do swojej powieści. Przez długi czas zastanawiałam się, które rzeczy pojawiają się w obu Alicjach, ale… no właśnie, ciągle jest jakieś „ale”. Oprócz mocno zaznaczonego białego królika nie ma nic! Myślałam jeszcze nad złą królową, lecz ma się ona nijak do tej prawdziwej. Zdaję sobie sprawę z tego, że autorka mogła zapożyczyć tylko tytuł i pomysł na okładkę, a fabuły wcale nie chciała upodabniać do Alicji w Krainie Czarów, ale… (znowu „ale”) przyznam, że miałam ogromną nadzieję. Tak, powiem wprost – oczekiwałam, że będzie tak jak w Sadze księżycowej. Skoro powiązanie między Alicjami odpadło, liczyłam na wciągającą akcję i porywającą historię, lecz to również się nie sprawdziło. Czy ja naprawdę przesadzam? Czy jestem zbyt surowa?

„Coś czego już się nauczyłam: prawdziwe życie wymaga ryzyka.”
(str. 258)

Oprócz minusów Alicja… ma też plusy – niestety tylko dwa. Jeden z nich jest znaczący dla treści: styl i język powieści. Gena Showalter swoją powieść napisała bardzo lekko i przyjemnie, w sam raz dla nastoletnich czytelników. Czyta się bardzo szybko i bez problemów. Drugim plusem jest okładka i tytuł, które bardzo dobrze wabią czytelnika. Nie da się przejść obojętnie obok powieści z tak tajemniczym tytułem i cudowną okładką.

„Niewidoczny, nieznany wróg wciąż jest wrogiem.”
(str. 479)

Podsumowując:
Zawiodłam się. Jest mi przykro, że Alicja w krainie zombi nie spełniła tego, czego można było oczekiwać po opisie i wyglądzie książki. Z pewnością jestem sobie sama winna, ponieważ za dużo spodziewałam się po powieści. Nie zmienia to faktu, że minusy są – i to duże. Na pewno sięgnę po drugą część. Nie dlatego, że pokochałam świat Alicji, ale z tego powodu, że chcę zobaczyć, czy pani Showalter odstąpiła od szablonu i czy pojawi się w kontynuacji coś przykuwającego uwagę. Czy polecam? Jako lekką lekturę na kilka wieczorów tak, ale jako powieść mającą wciągnąć Was do innego świata raczej nie.

Layla, 16 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa MIRA.


"Odzyskane dzieci" - Keith Schafferius, Grantlee Kieza - recenzja



Keith Schafferius to prywatny detektyw zajmujący się głównie odzyskiwaniem dzieci, które zostały porwane przez jednego z rodziców. Pomógł blisko stu uprowadzonym dzieciom powrócić do tego rodzica, z którym będzie mu się na pewno lepiej żyło. Na odnajdywanie dzieci poświęcił około 30 lat. Pracował w takich krajach jak Jemen, Filipiny a także w Polsce.

ODZYSKANE DZIECIKsiążka Odzyskane dzieci to napisane przez Keitha  Schafferiusa i Grantlee Kieze zbiór paru poruszających historii odzyskiwania dzieci poprzez prywatnego detektywa. Dwie z nich rozgrywają się w Polsce. Sytuacje dzieci wydawały mi się beznadziejnie, ale Keith Schafferius w wielu przypadkach ratował ich często z narażeniem własnego życia. 

Nawet nie podejrzewałam, że historie opisane w książce są tak poruszające a zarazem opisane w bardzo fajny i przystępny sposób.  Możemy zobaczyć jak naprawdę wygląda praca prywatnego detektywa zajmującego się tak delikatnymi sprawami. Rodzice, który chcieli odzyskać swoje pociechy często wpędzali detektywa w jeszcze większe problemy, ale większość spraw udało się rozwiązać w sposób dobry dla dzieci jak i rodziców. 

Książka dobitnie pokazuje postawy dorosłych osób, które często nie patrząc na dobro dziecka odbierają je swojemu współmałżonkowi, aby po prostu się na nim zemścić. Uzmysławiamy sobie, że przecież dziecko nie jest niczemu winne, a tak często jest krzywdzone, tylko dla tego, żeby dopiec drugiej stronie.

Książka jest dobrze napisana, czyta się ją z zapartym tchem. Polecam każdemu, gdyż dzięki niej możemy sobie uzmysłowić, że w życiu ponosimy odpowiedzialność nie tylko za sobie, ale także za innych.


„Dzieci rodzą się po to, by były kochane. To straszne, że czasami dorośli- przez egoizm, nieodpowiedzialność, chciwość bądź złośliwość- przysparzają im cierpień lub wykorzystują je, żeby zniszczyć i upokorzyć byłych współmałżonków. Na szczęście udało mi się naprawiać niektóre błędy dorosłych.”

Grazia, 17 lat


Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Hachette.







"Pisane szkarłatem" - Anne Bishop - recenzja



Meg Corbyn jest jasnowidzącą szczególnego rodzaju – kiedy przetnie skórę widzi przyszłość. Odkąd pamięta była pod władzą Kontrolera, człowieka, który zbierał pieniądze za jej przepowiednie i decydował o jej życiu. Ona nie chce być czyjąś własnością, dlatego ucieka i trafia na Dziedziniec w Lakeside, miejsce zamieszkiwane przez Innych.

Pisane szkarłatem - Anne BishopSimon Wilcza Straż o ludziach ma jasne zdanie – chodzące mięso. Jako przywódca Dziedzińca ma wszystko pod kontrolą. Nagle w życiu mieszkańców Lakeside pojawia się Meg – zziębnięta, wystraszona, przemoczona – którą Simon niechętnie zatrudnia na stanowisko łącznika z ludźmi. Czuje jednak, że Meg nie jest zwykłym człowiekiem, ale nie wie dlaczego i właśnie ta niewiedza sprawia, że Simon odnosi się do niej bez grama szacunku.
Kiedy prawda o pochodzeniu Meg wychodzi na jaw, Simon będzie musiał podjąć decyzję: czy z jej powodu warto rozpętać wojnę między ludźmi a Innymi?

W swojej krótkiej czytelniczej karierze miałam okazję spotkać się z twórczością Anne Bishop, która bardzo przypadła mi do gustu i sprawiała, że przez wiele dni po zakończeniu przygody z jej książkami wciąż żyłam historiami bohaterów. Widząc zapowiedź Pisanego szkarłatem, nowej serii autorki, z mojej głowie zaświeciła się czerwona lampka z napisem „wyższa konieczność nabycia”. Tak też się stało. Czy czujecie czasami dziwne przyciąganie do książki? Czy macie przeczucie, że ta książka na pewno podbije Wasze serca? W ten sposób myślałam o historii Meg, która od samego początku zapowiadała się ciekawie. Ciekawie? Hm… za mało powiedziane. Pomijając kwestię szukania synonimów, nim przejdę do recenzji, aby zaostrzyć Wasz apetyt na Pisane szkarłatem powiem tak: nie macie tej książki u siebie? Naprawdę? No to na co czekacie?

O kreacji bohaterów nie muszę mówić wiele. Była po prostu świetna! Uwielbiam kiedy w książce jest wiele postaci, a Anne Bishop wcale nie ograniczała się do małej grupki. W Pisanym szkarłatem można spotkać naprawdę wielu, cudownych, oryginalnych bohaterów z najróżniejszymi osobowościami – od władczego, pewnego siebie Simona Wilczą Straż i niebezpiecznej, groźnej Tess, poprzez nieśmiałą, zagubioną Meg aż do zabawnego, pokręconego Jake’a. Wachlarz postaci jest ogromny. Nie będę wymieniać wszystkich, bo zajmie to zbyt wiele czasu, ale… pokochałam wszystkich (nawet Azję Crane!). Im więcej bohaterów, tym ciekawsza jest książka, a zasada ta idealnie sprawdziła się w Pisane szkarłatem, gdzie naprawdę nie można narzekać na postaci. Różne charaktery, różne osobowości, różne spojrzenia na świat – a wszystko to zamknięte w 560 stronach samej przygody.

Chociaż w powieści faktycznie jest mnóstwo postaci, czytelnikowi na pewno nie umknie metamorfoza niektórych bohaterów. Na przykład taki pan Simon Wilcza Straż. Najbardziej ucieszyła mnie właśnie jego zmiana, która (raz… dwa… trzy…) wiele razy wywołała na moich ustach uśmiech. Spodobała mi się również metamorfoza Meg, która pod koniec powieści była zupełnym przeciwieństwem tamtej dziewczyny, schowanej przed światem i niepewnej. Och, każdy terra indigena zmienił się w Pisanym szkarłatem, ale najlepszą częścią ich przemiany jest sam powód. Do tej pory na sercu robi mi się ciepło kiedy przypominam sobie jak odnosili się do Meg i jak ważną osobą na Dziedzińcu stała się dla nich. Tyle poświęcenia…

Akcja! Nie wiem jak ująć w słowa moje odczucia – pozytywne, rzecz jasna. Nie można narzekać na nudę, co to, to nie! Ciągle coś się dzieje; nowe zagrożenie, intruz, sekrety i niedopowiedzenia, oszustwa fałszywe alarmy… Znacie największe kłamstwo każdego mola książkowego? „Jeszcze jeden rozdział i idę spać”. No właśnie – akcja sprawiła, że kłamałam co chwilę! Przy takich wydarzeniach trudno oderwać się od książki, uwierzcie mi na słowo. Dawno nie czytałam powieści, która miałaby tak ciekawie rozłożoną akcję. Przemyślany układ zdarzeń nie pozwala na minutę wytchnienia. I dobrze!
Za to punkt kulminacyjny… O rany, mogłabym pisać o nim cały czas! Nie pamiętam kiedy ostatni raz czytałam powieść mającą tak idealny, pełen napięcia, akcji i szybkiego tempa punkt kulminacyjny, w którym udział wzięły prawie wszystkie postaci. Blisko 65 stron pościgów, wyjaśniania spraw, rozwiązywania konfliktów, zemst i niszczenia wrogów. Czego więcej można chcieć?
Wszechwiedzący narrator tylko dopełnia już i tak cudowną powieść. Widzimy świat nie tylko z punktu widzenia Meg, ale również samego Simona, Tess, Azji, Vlada i wielu, wielu innych bohaterów. Przede wszystkim wzbogaciło to książkę, pozwalając poznać tok myślenia postaci. Po drugie: dodało akcji tempa i tego „czegoś”, ponieważ obserwujemy wydarzenia w różnych częściach Lakeside i wiemy, gdzie i jak mają się sprawy (przydatne zwłaszcza w punkcie kulminacyjnym). Po trzecie… Po trzecie: przeczytajcie tę książkę.

Ci, co wcześniej spotkali się z twórczością Anne Bishop, wiedzą jak pisze autorka i czego można się po niej spodziewać, ale dla tych, którzy pierwszy raz będą mieli w rękach jej książkę powiem tyle: jej styl to czysta poezja. Pisane szkarłatem nie jest napisane prostym, banalnym językiem ani literackim i podniosłym. Dzięki temu powieść o losach Meg może czytać każdy, bez względu na wiek. To kolejna perełka Pisanego szkarłatem.

Nie mam się do czego przyczepić. Prawda jest taka, że Pisane szkarłatem to jedna z lepszych książek jakie miałam w rękach. Zupełnie zakochałam się w historii Innych i Meg, która stała się dla nich sojusznikiem, przyjaciółką, pomocną dłonią – kimś naprawdę ważnym. Tą powieścią się żyje – chyba najlepsze określenie na Pisane szkarłatem. Codziennie myślałam o powieści pani Bishop, czekałam na chwilę czasu wolnego, żeby przeczytać chociaż jedną stronę, nie spałam do późna, rezygnowałam z nauki… 

Ona hipnotyzuje. Po kilku stronach stałam się częścią książki, takim cichym obserwatorem.

Mało argumentów przemawiających za sięgnięciem po pierwszy tom Innych? Jeśli jesteście niepewni pozostaje Wam zaryzykować. Tylko koniecznie do mnie napiszcie, jeśli Pisane szkarłatem faktycznie zniszczy Wasz czytelniczy świat i wkradnie się do serca. 

Layla, 16 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Initium. 



"Czerwień Rubinu" - Kerstin Gier - recenzja (audiobook)

Czerwień Rubinu. Trylogia czasu. (MP3) - Kerstin GierKsiążkę ,,Czerwień Rubinu" pierwszy tom Trylogii Czasu wybrałam dlatego, że była... audiobook'iem. 
Powieść czytałam wcześniej w wydaniu papierowym i byłam ciekawa, która wersja jest lepsza.

Bohaterką książki jest Gwendolyn - zwykła szesnastoletnia dziewczyna. Uwielbia plotkować ze swoją najlepszą przyjaciółką o wielu, naprawdę wieeeelu rzeczach. Mogą sobie powiedzieć wszystko. Bo Leslie zna najbardziej strzeżoną tajemnicę rodziny Montrose - wie, że kuzynka Gwendolyn, Charlotta posiada gen podróży w czasie. Cóż, aktualnie on się jeszcze nie uaktywnił, ale to na pewno zdarzy się niedługo. Bo Charlotta miewa ostatnio dziwne mdłości - a przecież wiadomo, że jest to pierwsza oznaka rychłego przeniesienia się w czasie.   
Gdy jednak to Gwendolyn ląduje w średniowieczu, zaczyna mieć poważne wątpliwości co do tego, kto naprawdę jest rubinem....

Muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie słuchałam audiobooka. Nie wiedziałam dokładnie, czego się spodziewać. Słuchając  Małgorzaty Lewińskiej zwracałam uwagę na szczegóły, które wcześniej przeoczyłam. Miło było dać się porwać magii głosu lektorki.

Niestety, ten sposób strasznie wydłuża czas czytania i ja osobiście wolę papierową wersję. Ale dla zabieganych, którzy nie mogą sobie pozwolić na relaks z książką w zaciszu kanapy :), audiobook na telefon bądź MP3 będzie doskonałym wyborem.  

Myślę, że każdej niepoprawnej romantyczce spodoba się powieść Kerstin Gier - choć ostrzegam : nie skończy się na jednym tomie!


Ethne, 14 lat

Audiobook ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont.


poniedziałek, 27 stycznia 2014

"Rekrut" - Robert Muchamore - recenzja

Robert Muchamore. Urodzony w 1972, mieszkaniec Wysp Brytyjskich. Napisał serię ,,CHERUB’’.
,,Nazywam się Bond, James Bond’’.

Rekrut - Robert MuchamoreJames Bond to niemalże kultowa postać, której losy odnawiane są w kolejnych filmowych odsłonach. Alex Rider jest nastoletnim agentem, który przejmuje tę rolę po zmarłym wuju. Teraz do tego prestiżowego grona dołącza James Adams!

11-letni James Choko ma poważne problemy. Po pierwsze, w szkole zaatakował Samantę Jennings, która wyszydzała jego matkę. Dziewczyna skończyła z kilkoma szwami na twarzy. Po drugie, brat tejże Samanty, Greg, jest jednym z najgorszych chuliganów, w miejscu w którym mieszka chłopak. I teraz wziął sobie na celownik Jamesa. Jeśli na samym początku Greg pobił go do utraty tchu, co będzie potem?
Jednak trzeci powód jest najgorszy. Matka Jamesa zmarła. Jej serce przestało bić. Chłopiec zostaje sam wraz ze swoją młodszą siostrzyczką Laurą. Nie wie, co dalej z nimi będzie. Nie zna swojego biologicznego ojca. Nie ma żadnej rodziny. Chociaż… Jest jeszcze Ron.

Ron to mąż matki Jamesa i ojciec Laury. Jednak nie jest to normalna rodzinka, bowiem… wszyscy się nawzajem nienawidzą. Nawet Laura nie może ścierpieć widoku tatusia…
Jednak w obliczu prawdziwego nieszczęścia Ron staje na wysokości zadania. Ale tylko wobec córki. Jamesa zostawia w domu dziecka…
Chłopak musi zacząć sobie radzić sam. Zamieszkuje w pokoju wraz z pedantycznym Kylem Bluemanem. Chodzi do szkoły, nawiązuje nowe znajomości… Jednak już niedługo sprawy się komplikują. James zostaje przyłapany na próbie kradzieży. Trafia na posterunek policji, a stamtąd do CHERUBA. A czym jest CHERUB?
,,(…)to sekcja brytyjskiego wywiadu zatrudniająca agentów w wieku od dziesięciu do siedemnastu lat. Wszystkie dzieci są sierotami zabranymi z domów dziecka i wyszkolonymi na profesjonalnych szpiegów. Mieszkają w tajnym kampusie ukrytym wśród angielskich wzgórz.’’
Oficjalnie nieletni agenci nie istnieją.

Chłopak, gdy decyduje się zostać agentem CHERUBA, musi zmienić nazwisko. Postanawia odtąd podpisywać się James Adams, nie Choko. Jedenastolatek staje się uczestnikiem szkolenia podstawowego, trwającego dokładnie sto dni. Nie jest jednak taki pewien, czy zdoła je przetrwać… Ma jednak szczęście: jego partnerką w tych katuszach jest Kerry Chang, która podeszła do szkolenia po raz drugi. Powodem jej ,,zdyskwalifikowania’’ w pierwszej próbie, była bardzo poważna kontuzja kolana. Kerry proponuje Jamesowi układ: on chroni jej kolano, ona zdradza mu sekrety szkolenia.

Mimo wszystko, chłopiec jest zdecydowanie gorszy od swoich kolegów, którzy w kampusie spędzają już kolejny rok. A nawet i starym wyjadaczom nie zawsze udaje się zaliczyć szkolenie podstawowe za pierwszym podejściem.
Czy w takim razie James ma jakiekolwiek szanse, choćby na przeżycie tych stu dni? 

Kompletnie nie jest przyzwyczajony do codziennego wstawania  o 5:45, ciężkich i chwilami aż nieludzkich ćwiczeń fizycznych, a przede wszystkim do okropnie głośnego głosu instruktora o imieniu Large, krzyczącego mu tuż za uchem, aby się w końcu ruszył i biegł dalej.
Tak, nic dziwnego, że James ma poważne wątpliwości, co do zaliczenia przez niego szkolenia… Jednak, gdyby, powtarzam, gdyby mu się udało, zostałby prawdziwym agentem, mającym prawo brać udział w prawdziwych misjach… Jednak czy są to tylko puste mrzonki, czy też może w miarę realne projekty, musicie dowiedzieć się już sami. Zapewniam, iż będzie to bardzo ekscytująca lektura, zdolna porwać niemalże każdego czytelnika.

Akcja, akcja, akcja… To właśnie tym słowem najlepiej można opisać ,,Rekruta’’. Nie ma zbyt wiele opisów. To właśnie z  zachowań poszczególnych bohaterów książki, można wywnioskować, jacy są, jakie są ich słabości i mocne strony. Nie ma jasno powiedziane, iż James jest taki a taki. My sami dowiadujemy się, że jest bystrym jedenastolatkiem, potrafiącym w mig dokonać właściwej oceny sytuacji, jednak mającym chwilami skłonności do przemocy. Dla mnie jest to plus dla książki, dla niektórych może to być jednak zdecydowany minus.
Narracja skupiona jest na głównym bohaterze, co ułatwia ,,wejście w skórę Jamesa’’.

Sam pomysł książki również mnie zaintrygował. Tajni szpiedzy będącymi dziećmi? Ciekawe…
I jedno trzeba przyznać. Gdyby w realnym świecie faktycznie istniała tego typu organizacja, nikt by nie przypuszczał, że to właśnie dzieci są jej agentami.
Jest to naprawdę dobra książka, która zachwyciła mnie ciekawymi kreacjami bohaterów, akcją oraz samym pomysłem. Serdecznie polecam ją wszystkim, a przede wszystkim tym, którzy jako dzieci choć przez moment marzyli o posadzie międzynarodowego szpiega.


Katia, 13 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont.


"Lot motyla" - Barbara Kingsolver - recenzja

Lot motyla - Barbara Kingsolver
Życie Dellarobii nie jest usłane różami. Mieszka na podupadającej farmie z mężem i dwójką dzieci. Nie potrafią związać końca z końcem. Codzienna monotonia i walka o przetrwanie jest męcząca dla młodej matki i żony farmera, w dodatku sama Dellarobia nie jest aniołkiem z aureolką. Ale pewnego dnia coś się zmienia. Ich małe miasteczko odwiedzają motyle – tysiące pięknych motyli monarszych, dzięki którym jezioro i las wyglądają jakby płonęły. Poruszenie w miasteczku jest ogromne. Naukowcy snują swoje teorie, przywódcy religijni swoje, dziennikarze skupiają się tylko na motylach, a ludzie zastanawiają się, czy odwiedziny tych stworzonek są zwiastunem nadchodzących zmian.


Jestem ogromną miłośniczką literatury kobiecej. Niedawno zamieniłam paranormalne romanse i niektóre młodzieżówki na coś poważniejszego. Wybór okazał się idealny, bo kilka cudownych autorek utwierdziło mnie w przekonaniu, że literatura kobieca jest czymś więcej; można tam odnaleźć dojrzałą miłość, troski dnia codziennego, poświęcenie, odwagę, ale również odpowiedzi na poważne pytania. Nic więc dziwnego, że kiedy ujrzałam Lot motyla z tą nieziemską okładką i interesującym, oryginalnym opisem, postanowiłam od razu ją przeczytać. Rekomendacja „Wydarzenie literackie minionego roku” też zrobiła swoje, no bo w końcu książki, które zostają okrzyknięte wydarzeniem literackim są kawałem porządnej lektury, czyż nie tak to działa? Wkrótce wyszło szydło z worka. Okazało się, że rekomendacja jest tylko dobrym chwytem reklamowym, a powiedzenie „Nie oceniaj książki po okładce” jest jak najbardziej prawdziwe.

Co jest największym problemem Lotu motyla? Nuda i główna bohaterka – jedno i drugie jest ze sobą silnie powiązane. No przecież miałam ochotę ją rozszarpać! Cała książka to jedno wielkie narzekanie Dellarobii na ich sytuację majątkową, życie, zamieszanie wokół motyli, teściową i ludzi z wioski oraz jej głębokie przemyślenia o życiu. Jazda quadem z synkiem na kartach powieści pani Kingsolver trwa mniej więcej pięć stron, ponieważ w czasie krótkiej drogi z domu głównej bohaterki na wzgórze zamieszkiwane przez motyle musimy poznać wszystkie myśli i rozterki Dellarobii. Czyż to nie brzmi trochę głupio?
Na początku pomyślałam „Wow, nawet ciekawa ta postać. Taka zupełnie inna od bohaterek podobnych powieści”. Tak, to prawda, Dellarobia bardzo różniła się od chociażby Lucy z Tańcząc na rozbitym szkle, Kate z Odnalezione marzenia albo CeeCee z Sekretne życie CeeCee Wilkes. Te bohaterki były odważne, współczujące, dobre, silne, miały w sobie taką iskierkę, która sprawiała, że od razu lubiliśmy je, a Dellarobia? Ona jest zupełnym zaprzeczeniem i na samym początku uznałam to duży za plus Lotu motyla. Kiedy mijały kolejne strony i poznawałam bliżej Dellarobię, jej ciągłe narzekanie na otaczający ją świat zaczęły mnie naprawdę denerwować. Chcieć to móc, zawsze mogła coś zrobić, ale ona wolała kłócić się z teściową i jęczeć jak jej źle. Współczułam jej mężowi, który był jaki był, ale robił wszystko, aby było im dobrze. Często rozumiałam teściową Dellarobii, która czasami miała sto procent racji. Odniosłam wrażenie, że Dellarobia była bardzo dziecinną, nieodpowiedzialną, rozpieszczoną i zapatrzoną w siebie osobą.

 Nie chodzi o to, że Dellarobia została źle wykreowana, bo pod tym względem pani Kingsolver świetnie się spisała. Z drugiej strony stworzenie zrzędliwej bohaterki jest nie lada wyzwaniem. Problem tkwi w jej postawie. Wyznaję zasadę, że książka, która czegoś mnie nauczyła, jest bardzo dobrą pozycją. Ku zaskoczeniu za pewne większości czytelników tej recenzji do tego grona mogę zaliczyć kilkanaście paranormalnych romansów, parę młodzieżówek, mnóstwo książek fantasy, sci-fi, kryminałów, kilka powieści z literatury kobiecej… a tutaj? Postawa Dellarobii, jej spojrzenie na świat i cała książka nie nauczyły mnie zupełnie niczego (oprócz tego, że gdy ci smutno, gdy ci źle, ponarzekaj – i tyle). 

Po drugie – ta książka była okropnie nudna. Jak wspominałam wcześniej, najdrobniejsza czynność była opisywana na kilka stron. Skoro jazda quadem trwała tak długo, to pomyślcie ile czasu zajęło Dellarobii wejście na wzgórze w pierwszym rozdziale. Tak, macie rację – dużo. Bardzo dużo. Gdyby nie to, że pani Kingsolver tak uparcie skupiła się na przemyśleniach głównej bohaterki, myślę, że byłoby w porządku. Nieraz nie mogłam się doczekać jakiegokolwiek dialogu. Najczęściej przy książce trzymała mnie myśl „Jeszcze sześć stron i w końcu ktoś coś powie!”. W pewnym momencie to oczekiwanie stało się bardzo uciążliwe. Niekiedy nawet miałam ochotę odłożyć Lot motyla i podarować sobie dalsze czytanie, ale zobowiązałam się do przeczytania, więc dotrwałam do samego końca.

Żeby nie postawić Lotu motyla w najgorszym świetle, chciałabym zaznaczyć dwa plusy – jeden mniejszy, drugi spory. Tym mniejszym jest prześliczna okładka, która do tej pory budzi mój podziw dla grafików. Jest po prostu nieziemska, delikatna, w pięknych barwach i… ojoj, zabraknie mi zaraz przymiotników. Drugim plusem – tym dużo większym – jest rewelacyjny styl pani Kingsolver. Sama autorka pisze w bardzo ciekawy sposób, który wciąga i wciąga, ale w połączeniu z nudną fabułą i denerwującą główną bohaterką doszło do poważnej kolizji. Język, jakim posługuje się autorka, również powinien zostać doceniony w tej recenzji. Właśnie za to uwielbiam literaturę kobiecą – dojrzały styl i kwiecisty język. Szkoda tylko, że pozostałe rzeczy nie szły w parze z tą ogromną, mocną stroną pani Kingsolver.


Koniec końców czas podsumować to i owo. Polecić czy nie polecić? Jeśli macie stalowe nerwy, nie przeszkadza Wam brak jakiejkolwiek akcji, a kilkustronicowe przemyślenia to dla Was gratka, Lot motyla na pewno przypadnie Wam do gustu. Ale jeśli tak jak ja preferujecie w powieściach chociaż odrobinę akcji, godną podziwu postawę bohaterki, książkowe lekcje i szybko tracicie cierpliwość przy denerwujących postaciach, odradzam przeczytanie Lotu motyla. Z resztą – zrobicie to, co uznacie za lepsze. Może Wy dostrzeżecie urok powieści pani Kingsolver i milej spędzicie z nią czas.

Layla, 16 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka. 

"Łza" - Lauren Kate - recenzja

Lauren Kate, Lauren Kate.... Mówi Wam to coś? Oczywiście! To autorka świetnej sagi pt. "Upadli". Jednak teraz przedstawiam jej kolejną książkę, początek nowej serii, która premierę miała 12 listopada 2013 roku, a wydała ją Galeria Książki, jej tytuł to "Łza". 

Łza - Lauren Kate
Miałam pewne obawy przed sięgnięciem po tę książkę, ponieważ bałam się, że będzie ona podobna właśnie do "Upadłych". Ale na szczęście jedynym podobnym motywem okazała się dziewczyna stojącą przed trudnym wyborem między dwoma chłopakami. 



Lauren Kate wspaniale dobierając każde słowo opowiada historię Eureki. Dziewczyna straciła matkę w wypadku samochodowym, którego sama była uczestnikiem. Wyszła z niego cało, gdyż ktoś ją uratował, ale nie wiadomo kim jest jej wybawiciel. Życie Eureki od tamtego pamiętnego dnia wypełnia, pustka, rozpacz i tęsknota za matką. Te uczucia wzbierają na sile, gdy dostaje spadek po mamie, a są nim: medalion, list, tajemniczy kamień i starożytna księga w zapomnianym języku. Reka za wszelką cenę pragnie dowiedzieć się co jest zapisane na kartach księgi. 

I jest coś jeszcze, a właściwie ktoś - Ander. Zabójczo przystojny chłopak, który cały czas znajduje się niebezpiecznie blisko Eureki. Tę dwójkę przyciąga coś do siebie jak magnes, nie są w stanie tego pokonać. Ander wyjawi Eurece szokującą tajemnicę, która na zawsze odmieni jej życie, ale czy ona będzie gotowa stawić czoła przeznaczeniu? 
Z drugiej strony stoi Brooks - przyjaciel Eureki, który uważa, że Ander absolutnie nie jest chłopakiem dla niej. Ze wszystkich sił próbuje ich rozdzielić, ale czy uda mu się to? 
Kogo posłucha Eureka - przystojnego nieznajomego czy starego przyjaciela? 

"Łzę" przeczytałam w mgnieniu oka! Jeżeli ktoś już wcześniej sięgnął po jakąkolwiek książkę Lauren Kate to ta z pewnością też mu się spodoba. Historia jest porywająca i nie można się doczekać co będzie na następnych stronach. Pełna magii, tajemnic, prawdziwych uczuć i wewnętrznej walki.
Co do samej okładki myślę, że mogłaby być nieco bardziej tajemnicza lecz już po przeczytaniu widać, że oddaje treść książki. Tak jak tytuł, który na szczęście nie został zmieniony i oryginalny brzmi tak samo.

Gorąco polecam!


Lucinda, 17 lat


Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Galeria Książki. 

"Urlop nad morzem" - Agnieszka Pietrzyk - recenzja

Agnieszka Pietrzyk to z wykształcenia historyk kultury. Zadebiutowała w 2008 roku powieścią Obejrzyj się Królu.  Jej druga książka ukazała się w 2011 roku pod tytułem Pałac Tajemnic.

Urlop nad morzem - Pietrzyk Agnieszka
Beata i Marcin z racji tego, że nie mają funduszy na wymarzony wyjazd za granicę, postanawiają spędzić urlop nad polskim morzem. Dobrze się składa, bo stara przyjaciółka Beaty kupiła tam domek. Beata i Marcin chętnie korzystają z zaproszenia i jadą wypocząć. 

Urlop który zapowiadał się bardzo spokojnie przeradza się w kryminalną przygodę. Beata myszkując po strychu, w jednej z książek znajduje makabryczny list napisany przez małego Stasia:

 „ Mam na imię Staś i mam dziewięć lat. Moja mama nazywa się Ania. Jej mąż nazywa się Karl i jest Niemcem. Moja mama nie żyje. Wczoraj zabił ją Karl. Uderzył ją siekierą w głowę…”

Gdy tylko Beata znalazła ten list razem z Marcinem postanawiają działać. Wtedy to w piwnicy odnajdują coś makabrycznego…


Książka Urlop nad morzem to bardzo ciekawa i wciągająca lektura. Gdy tylko ją ujrzałam pomyślałam, że będzie to romans albo książka przygodowa. Lecz otworzywszy list, który dołączony jest do książki, zrozumiałam, że jest to powieść z jaką do tej pory się nie spotkałam. 

Czyta się ją bardzo lekko, a przygody Beaty i Marcina, mimo że drastyczne, w pewnych momentach wydają się nawet zabawne. Im bardziej zagłębiałam się w historię, tym bardziej nie mogłam się oderwać. Ukazane sceny pokazują bezlitosne oblicza dawnych lat, co szokuje, ale w bardzo prosty sposób prezentuje realia życia w czasie wojny i koszmar obozów koncentracyjnych. 

Wielkim plusem tej książki są: bardzo przystępny sposób pisania autorki, przyciągająca wzrok okładka i dołączony list.

Naprawdę warto przeczytać! 


Grazia, 17 lat



Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka.



"Wierszyki rodzinne" – Michał Rusinek – recenzja

„Wierszyki rodzinne” są kontynuacją wydanej w 2012 roku książki „Wierszyki domowe”. Autor proponuje książeczkę, w której zawiera humorystyczne wierszyki o członkach rodziny jego i jego siostry.

Tym razem Michał Rusinek nie zamieszcza komentarzy dla dorosłych pod każdym wierszykiem, a częścią przeznaczoną dla starszych jest wstęp, w którym autor opowiada o tym, jak wpadł na pomysł stworzenia takiej książeczki. Prosi dzieci, aby nie czytały, tego, co nie będzie dla nich interesujące, a od razu zabrały się za same wiersze.

Ta książka przeznaczona jest dla dzieciaków o wybujałej wyobraźni, czyli tak naprawdę wszystkich naszych milusińskich, ale także dla dorosłych, którzy zmuszeni do czytania swoim podopiecznym na pewno znajdą w niej coś dla siebie i nie zasną znużeni lekturą. 

Pierwszym utworem jest „Drzewo”, który mówi o genealogii i wyjaśnia to pojęcie w sposób bardzo przyjazny i ciekawy dla dzieci. Później pojawiają się miniatury opowiadające dzieje człowieka, następnie wiersze o kolejnych członkach rodziny. Ostatni wiersz przypadł mi do gustu najbardziej i uważam, że jest świetnym morałem całej książeczki, ponieważ odnosi się do najważniejszej osoby w całym drzewie genealogicznym. Krótki tytuł „JA” i dziesięć wersów zmuszają do chwilki zastanowienia się i zadania sobie pytania „Kim ja jestem?”.

Warto również wspomnieć o kolorowych obrazkach Joanny Rusinek. Przecież bez nich książeczka dla dzieci byłaby smutna i niczym nie różniłaby się od setek „nudnych” książek „dla dorosłych”. Ilustracje są bardzo humorystyczne, śmieszne, czasami to wręcz karykaturki świetnie uzupełniające treść.

Zachęcam rodziców do przeczytania razem ze swoimi dziećmi tej książeczki, a także do próby stworzenia z najmłodszymi ich własnego drzewa genealogicznego. Uważam, że warto rozmawiać z pociechami o historii rodziny, ponieważ to wprowadza w życie dziecka pewną hierarchię wartości, uświadamia mu, jak ważni są jego bliscy, tworzy poczucie własnej tożsamości. 
Drodzy rodzice, proszę nie przejmować się ewentualnymi „białymi plamami”, przecież nie wszystko musicie pamiętać. Jak to mówi autor, te puste miejsca, to świetny powód, aby użyć wspaniałej dziecięcej wyobraźni.

Życzę miłych chwil poświęconych na wspomnienia rodzinne!


Lucienne, 16 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak.


„Pollyanna dorasta” - Eleanor H. Porter - recenzja

„Pollyanna dorasta” Eleanor H. Porter to druga część książki, pt. „Pollyanna” wydanej przez Wydawnictwo EGMONT.

Pollyanna dorasta - Eleanor Hodgeman PorterGłówną bohaterką utworu jest kilkunastoletnia dziewczynka – sierota Pollyanna. Po śmierci rodziców wychowaniem dziewczynki zajęła się jej ciotka Polly Chilton. Pollyanna jest dzieckiem niezwykłym, to bardzo radosna osoba starająca się w każdej sytuacji znaleźć coś dobrego. To właśnie wyszukiwanie dobra w każdej sytuacji nadaje sens jej życiu, z niego zrobiła swego rodzaju grę. Pogodą ducha zaraża wszystkie spotkane osoby. Każdy, kto choć przez chwilę zetknie się z tą niezwykłą dziewczynką staje się lepszy. Największy jej urok polega na tym, że ma dobry wpływ na ludzi zupełnie nieświadomie, nie poucza i nie moralizuje, ale jednak sprawia, że ludzie wokół niej stają się lepsi. Pollyanna uwielbia rozmawiać na różne tematy, często i chętnie opowiada o swojej przeszłości i o paniach z Koła Opieki, które się nią wcześniej zajmowały. Jak większość nastolatek, uważa, że jej uroda daleka jest od doskonałości, jest piegowata i ma proste włosy. Ale przebywając w jej towarzystwie nie zauważa się braków w urodzie, gdyż dobro i ciepło od niej emanujące sprawiają, że twarz dziewczyny robi się piękna.

Pollyanna przyjeżdża do Bostonu, gdzie przez kilka miesięcy ma zamieszkać w domu niezwykle bogatej Ruth Carew. Kobieta jest samotną, młodą wdową, która utraciła sens życia po zaginięciu wiele lat temu, siostrzeńca Jamiego. Zamknęła się w swoje skorupie i nie dostrzega jak wiele posiada i jak dużo mogłaby zrobić dobrego. Pod wpływem Pollyanny Ruth stopniowo się zmienia. Zaczyna się interesować losami innych ludzi i pomagać im. Adoptuje również kalekiego chłopca, który być może jest zaginionym siostrzeńcem. Z czasem Ruth Carew zmienia się diametralnie, jest filantropką i wrażliwą kobietą na biedę ludzi. Ta przemiana była możliwa tylko i wyłącznie dzięki dobroci i radości Pollyanny.

Czy adoptowany chłopiec okaże się siostrzeńcem Ruth Carew?
Jak ułożą się dalsze losy Pollyanny?

Serdecznie polecam tę niezwykle pozytywną książkę wszystkim dziewczętom i osobom lubiącym literaturę z początku XX wieku. Pollyanna przypomina trochę Anię Shirley z książek Lucy Maud Montgomery. Jest to utwór, który czyta się niezwykle przyjemnie i lekko, pomimo, że jest to kontynuacja pierwszej części czytelnik nie czuje się zagubiony, gdyż autorka często odnosi się do przeszłości.

Polecam „Pollyanna dorasta” Eleanor H. Porter na szare i deszczowe dni, gdyż niezwykle pozytywna energia bijąca z każdej karki utworu sprawi, że dobry nastrój was nie opuści.



Tilia, 16 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont. 


piątek, 24 stycznia 2014

"Percy Jackson i bogowie olimpijscy" - Rick Riordan - recenzja

W wieku 12 lat -  kiedy zaczyna się historia bohatera -  Percy chodzi do Yancy Academy, szkoły dla "trudnej" młodzieży. Pewnego dnia klasa Percy'ego i Grover'a -najlepszego przyjaciela naszego bohatera, a w dodatku satyra - wybiera się do muzeum na wystawę grecko-rzymską. Okazuje się, że nauczycielka matematyki to Erynia. 

Jedna z Łaskawych zaatakowała Percy'ego, lecz jednak udało mu się uratować dzięki Panu Brunner'owi. Pod opieką przyjaciela młody heros wraca do domu na wakacje. Jedzie razem z mamą do Montauk na plażę. Jednak gdy Grover odwiedza ich domek na plaży wszystko się zmienia. Mama Percy'ego chce odwieźć Percy'ego i Grovera na Wzgórze Herosów. Tam atakuje ich minotaur. Mama herosa zamienia się w złotą mgłę a sam bohater trafia półprzytomny do obozu. Obóz Herosów to jedyne bezpieczne miejsce dla dzieci pół-krwi, pod opieką centaura Chejrona uczą się wszystkich  umiejętności potrzebnych herosom. Po przebudzeniu się ze śpiączki Percy poznaje samego Dionizosa oraz Annabeth córkę Ateny oraz Luke'a syna Hermesa. Jednak nie wszystko jest cudowne. Percy ma na pieńku z Clarisse córką Aresa. Percy, Annabeth i Grover muszą udać się na misję, aby "znależć to co skradzione i należnie zwrócić" -kawałek pierwszej przepowiedni Percy'ego

Książka jest bardzo zabawna i ciekawa, w pewnych momentach nawet pełna grozy. 

Jest to powieść nie do końca mitologiczna. Bogowie żyją wśród ludzi na Olimpie na 600 piętrze Empire State Building. Na początku gdy przeczytałam pierwszą część nie chciałam czytać kolejnych. Jednak w pewną sobotę z czystych nudów sięgnęłam po drugą część. Czytałam ją cały dzień  i nie mogłam się oderwać. Polecam ją wszystkim, którzy chcą czegoś nowego. W tej książce przeżyjesz spotkania z bogami, i zmierzysz się z groźnymi potworami!

Jest to książka dla każdej grupy wiekowej.  Przeczytała ją nawet moja ciocia (nie jest ona znowu taka stara, ale młoda też nie jest :)) i nie mogła się oderwać. 

Szczerze polecam!


Greczynka, 13 lat


Seria ukazała się nakładem Wydawnictwa Galeria Książki.

"Gra o Ferrin" - Katarzyna Michalak - recenzja

Gra o Ferrin - Katarzyna MichalakŻycie Karoliny, bohaterki książki Katarzyny Michalak ,,Gra o Ferrin" nigdy nie było udane. Codziennie wykonywała te same czynności, patrzyła na śmierć ludzi, których powinna ocalić. Dziewczyna zawsze czuła, że to nie jest jej przeznaczeniem. Pewnego dnia postanawia to zmienić.

Karolina trafia do Ferrinu - świata, w którym rządzi okrucieństwo, zmysłowość i magia. Tam, pod swym tajemnym imieniem, Anaela zaczyna nowe życie. Jeszcze nie wie, że czeka na nią świat zarówno baśniowy, jak i brutalny. Przyjdzie jej stanąć naprzeciw pięknych mężczyzn, pragnących ją zdobyć. Każdy z nich będzie ją ostrzegał przed drugim. Będzie musiała podjąć wybór, który wyborem nie jest, bo nie da się wybierać między złem a złem.

Ferrin jest okrutny. Nie ma tam miejsca na słabości. Nim Anaela to zrozumie, podejmie decyzje, które nie zawsze będą dobre. W Ferrinie możesz polegać tylko na samym sobie, gdyż przyjaciele mogą cię zawieść w chwili, gdy ich najbardziej potrzebujesz.

Zdecydowanie warto przeczytać ,,Grę o Ferrin".  Pokaże ona, że świat nie zawsze jest ładny i kolorowy, a magia może być śmiertelnie niebezpieczna. A co do reszty...po prostu trzeba przeczytać ;)



Ethne, 14 lat

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.